Lotos śmierci
8 czerwca 2017
Przepraszam?
Uważam, że ta opowieść ci się spodoba: " Proditor | Bucky Barnes »PL« autorstwa PieceOfLunacy na Wattpad http://my.w.tt/UiNb/FyMpGJ81ND
3 kwietnia 2016
Rozdział 17
Majestatyczna samica okropnie się wyróżniała na tle toczonego chorobą krajobrazu.
Czarna ziemia. Gdzieniegdzie powalone, spopielone drzewa. Te, których korzenie były mocne, korony pokryły się kolcami. Nagie, leżące szkielety, a nieopodal nich leżące, rozkładające się ciało. Smród przyprawiał o mdłości - gnijące ciała, palone drewno i ciężki zapach metalu. Choć była kropelka duszących kwiatowych perfum. Bezchmurna noc, a na niej okropnie zgrzytająca masa. Mechaniczne kruki, których głos brzmiał jak ocieranie sztućców o siebie. Z każdej ich szczeliny buchał ognień. Przez koła zębate można by rzec, że to po prostu roboty, ale nie. To nie są roboty. To żywe istoty dotknięte klątwą.
Ptak zahaczał bardzo długimi piórami o czarne drzewa bez liści. Na kolcach widniały czerwone plamy, najczęściej w towarzystwie metrowych, przy nasadzie niebieskich a przy końcach fioletowych lotek oraz sterówek. Gwiazdy nie świeciły wesoło, lecz dawały bardzo delikatne światło, a w powietrzu latały białe drobinki. Leciały tak lekko. Zdawać by się mogło, że te drobinki to łzy ronione przez ciała niebieskie. Błękitne upierzenie ptaka już nie było tej barwy. Wszystkie pióra zaczęły się pokrywać białymi i czarnymi drobinkami. Bezwładnie uderzyła w ziemie, ponieważ zahaczyła nogą o potężną, nagą kość. Haczykowaty dziób o barwie złotej, wbił się w gnijące mięso. Wzrokiem bez wyrazu przejrzała szybko teren. Żadnego zagrożenia. Z trudem oddychając, otrzepała pióra i wzbiła się. Horda żyjących maszyn błyskawicznie rzuciła się w pogoń. Dźwięki jakie wydawały przy locie i kraczeniu zdezorientowały barwną władczynie przestworzy. Po raz drugi runęła w ziemię.
Nagle uderzyła go mocna woń kwiatów i dziwne wyładowanie magiczne. Za dobrze znał ten zapach i uczucie. Wśród ognia dostrzegł kobietę z dziwną koroną. Zachodziła na nos imitując ptasi dziób. Niebieski kamień na środku delikatnie świecił, a na bokach miała wtopione białe i fioletowo-niebieskie pióra. Również z tyłu korony miała pióra tylko, że w kolorze indygo. Z każdym ruchem głowy z nieokreślonego miejsca pióra wylatywały z korony i po chwili zmieniały się w drobniutki, błękitny niczym kórz, pył. Ubrana była w białą suknię bez ramiączek do ziemi, lekko rozkloszowaną na dole. Do tego był czarny gorset. Po części spięte z przodu liliowe włosy kobiety kontrastowały z intensywnie szafirowymi oczami. Ostre rysy twarzy i mocno zarysowane kości policzkowe dawały jej wygląd poważny i złowrogi. Miała pełne usta o różanej barwie.
Za każdym jej krokiem, ogień zdawał się ustępować. Błękitny kamień na symbolu władzy intensywnie zaświecił i wszystko nagle zgasło. Jedynym źródłem światła były malutkie, żółto-pomarańczowe błędne ogniki. Wyglądała jak zadbana róża pośród dawno zapomnianego ogrodu. Spojrzała na niego bez wyrazu. Wskazała go otwartą dłonią (nie palcem, tylko miała rękę jak się np. coś chwyta). Zza jej pleców wyłonił się ogromny, mechaniczny tygrys. Z jego oczu i szczelin między metalem buchał ogień. Kot rzucił się na niego, lecz on błyskawicznie odskoczył, bo - ku jemu zdziwieniu - nie mógł używać mocy. Kobieta ruchem ręki zatrzymała maszynę. Kotowaty krążył wokół mężczyzny, który leżał niczym poddany błagający o litość i gotów całować stopy władcy.
- Kim jesteś? - spytała kobieta z drwiną. Wiedziała kim on jest. Cisza. Cisza, którą zakłócał dźwięk ognia i ocieranie metalu , gdy "mały, słodki kiciuś" usiadł po prawej stronie maga. - Wiesz co jest w mojej koronie, prawda? Oh! Ty doskonale wiesz. Jeden z pięciu. Opowiadasz całkiem niezłe bajeczki! No naprawdę... Żeby powiedzieć na nie "kamień dusz"? I ona uwierzyła? - roześmiała się obnażając delikatnie zęby. Jej wzrok powędrował po skosie w górę. - Określenie "kamień dusz" nawet pasuje - powiedziała po chwili.
Zza jej pleców pojawiło się drugie stworzenie, ale inne od tygrysa. Ono było z czarnej gęstej mgły. Można by powiedzieć, że prawie zmaterializowanej. Na jego grzbiecie płonął czarny ognień, a w oczach buchało... właściwie to nic. Jakby nie miał tęczówek, czy źrenic tylko samo śnieżnobiałe białko. Wzrok - o ile można tak powiedzieć - miało martwe, a zarazem wściekłe. Usiadł po lewej stronie mężczyzny. Obnażył zęby tygrysowi, który siedział na przeciw niego. Kot również nie był dłuży zademonstrowania szczęk. Ale była mała różnica. Z gardła kotowatego buchał ognień. Kobieta szybkim ruchem przywróciła do porządku zwierzęta.
- Wilk i tygrys? Nie lepiej dwa wilki? W końcu są stadne - zdziwił się pozbawiony magi czarownik. Szafirowe oczy wpatrywały się w niego z wyraźną dezaprobatą.
- Nie - powiedziała spokojnie. - To proste. Tygrys jest samotnikiem, który jest potężny, ale dokładnie planuje każdy następny ruch, by dopaść swój cel. Natomiast wilk musi mieć sprzymierzeńców, aby cel osiągnąć. Tylko w wilczych watach eliminuję się słabszych podczas wędrówki "wyrzucając' ich na początek stada. Sprawdzają czy nie ma niebezpieczeństw. I tak cały czas, aż alfa nie dotrze do tego co postawili za cel. Ponadto wilki są lojalne i...
- Mam rozumieć, że utożsamiasz się ze swoimi pupilkami? - przerwał jej. Wyraźnie było widać wściekłość u kobiety. Nie przywykła do przerywania jej zdania. Korona przybrała czarną barwę, i dziura na oczy zdawała się zwężać. Wygląd miała naprawdę groźny, zwłaszcza, imitacja dzioba zaczęła nie być haczykowata, tylko ostra i odstająca od jej prostego nosa. Po chwili się uspokoiła, a symbol władzy powrócił do pierwotnej formy.
- Owszem. Przez wiele, wiele lat myślałeś, że mnie nie ma, a ja planowałam. Jak tygrys. Miałam sprzymierzeńców, którzy powoli byli eliminowani, by wytropić kamienie. W końcu cel uświęca środki. Zostałam ja - alfa - i pięciu generałów - najsilniejszych członków stada. I są lojalni mi, a ja mojemu ojcu. Zginął z twojej ręki, podczas szukania części duszy Vahiy. Zamierzam go pomścić. Ale to później. Będąc przy tym temacie. Gdzie ona jest? - spytała, a każde słowo ociekało słodko-kwaśną trucizną.
- Nie wi... ghaaaa! - zwymiotował krwią. Miał całą zakrwawioną brodę i kawałek kamiennej podłogi przed sobą.
- Powiesz albo będzie gorzej - powiedziała wściekle, choć można było wyczuć drwinę. Kamień w koronie zmienił barwę na krwistoczerwoną. - Zacznijmy jeszcze raz: Gdzie ona jest?
- P... po co c...ci ona? - wystękał. Czuł się upokorzony. Jak tak można osobie, którą się kiedyś kochało? Kolejna fala krwistych wymiocin. Czuł się wyczerpany. Wiedział, że dawna znajoma jest na tyle okrutna, że zmusi go do wyjawienia tej wiedzy.
- Nie udawaj idioty. Doskonale wiesz. Trudno tego nie wyczuć. Masz ostatnią szansę. Tym razem będzie krwiściej i boleśniej - powiedziała z wyraźnym uśmiechem. Nie miała poukładane w głowie. Czyżby zakrwawiona komnata, a na środku leżące ciało ojca wyryło w jej psychice aż taką dziurę?
- Naprawdę nie wi... Koridam! Jest w Koridam! - wykrzyczał pół głosem, gdy poczuł przeraźliwy ból w każdej tętnicy.
- Jak chcesz to potrafisz - powiedziała usatysfakcjonowana. - Jak się ona tam dostała? Zresztą nie ważne. Seavor! - wilk wstał i potruchtał w stronę wyjścia. - Mogłeś tak od razu... Wiesz, że nie lubię, gdy jest brudno? - lekko jej prawy kącik ust się podniósł. W oka mgnieniu krew w podłogi zaczęła się unosić i powoli wpływać do ust i nosa mężczyzny. Nie miał innego wyjścia - musiał połykać. Co do ostatniej kropki wypił wszystko.
- Priscillo...
Nie dokończył. Nagle rozgrzana do czerwoności stalowa nitka zaczęła zszywać mu usta. Krzyczał z bólu, aż nitka nie zszyła do końca. Potem był tylko stłumiony krzyk, łzy w oczach i wściekły, a zarazem smutny wzrok.
- Mam co chciałam. Nie musisz się już odzywać - powiedziała bez żadnego uczucia.
- Nie wiem od czego zacząć. Em...
- Albo nie! Pokażesz mi go jutro. Jeszcze mam rozpoczęcie w szkole muzycznej. Pa!
- Pa - odpowiedziała z obrażeniem Karolina.
- Oj daj spokój Miętko moja!
- Dalej nie wiem dlaczego kolor moich włosów ci się kojarzy z miętą! - rozłączyła ze śmiechem.
Po skończeniu rozmowy, Penelop podeszła do lustra i poprawiła włosy spięte w luźny kucyk. Spojrzała na zegarek, wepchnęła telefon w tylną kieszeń spodni i z entuzjazmem, dość szybkim krokiem ruszyła w stronę "Dzielnicy leśnej".
Dzielnica zawdzięczała swoją nazwę ulicom dość interesująco nazwanym: Lipowa, Brzozowa, Dębowa, Klonowa, Wierzbowa, Wiśniowa i Sosnowa. Nazwanie tak gęsto rozsianych drzewnych dróg pasuje idealnie według brunetki i Miętki. W drodze do celu miała wrażenie, że wie o jakiego chłopaka chodziło przyjaciółce, ale to przecież nie realne. W 90% mają wspólnych znajomych.
"Szkoła muzyczna im. Sebastiana Bacha" widniał napis na tabliczce przy drzwiach. Budynek nie przypominał jakoś najnowszej architektury, wręcz przeciwnie. Drewniane, ciemnobrązowe okna. Z tyłu odchodził tynk, a dziura po nim przypominała Włochy, zdaniem niebieskookiej. Miejsce nauki miała dwa piętra, a parter w graffiti niespełnionych artystów. Drzwi wejściowe były masywne z ciemnego drewna z klamką w kolorze srebra. W miejscu chwytania jej, widać było przebłyski braku farby znikającej wraz z rękoma uczących się muzyków.
Z westchnieniem weszła do środka. Uderzył ją specyficzny zapach. Jakby ziemi zmieszanej z zapachem piwnicy pełnej ziemniaków. Oswajając się z myślą, że to jej ostatni rok tutaj, ruszyła na samą górę. Zmęczona tułaczką wkroczyła do sali i oparła się o ścianę, gdyż sala była mała co za tym szło mało miejsca na krzesełka. Lewa stopa ją bolała, bo... no cóż, kaleka boska, potknęła się na ostatnim stopniu i jej coś "przeskoczyło". Po paru minutach uczniów przywitała pan Gallo.
Rodowity Włoch, więc również mówił po polsku z włoskim akcentem. Tak na oko pięćdziesięcioletni mężczyzna z miłym wyrazem twarzy. Na haczykowatym nosie miał okulary z grubą, czarną oprawą. Ciemny garnitur z beżowym krawatem, posiadał białą plamkę na ramieniu. "Czyżby ptak panu się ekhem?" - pomyślała gdy to tylko dostrzegła. Nie lubiła tego wrednego starego cepa. Zrobił jej wykład, gdy miała ciut za długie i pomalowane paznokcie "gdyż to uwłacza tak pięknemu instrumentowi jakim jest gitara". Nie znosiła go, ale co mogła zrobić? Została jego uczennicą i nie miała na to wpływu.
Po rozpoczęciu roku szkolnego, ruszyła do domu zahaczając o lodziarnie. Trzy gałki osłodziły jej widok tego złośliwego dziada. Najpierw zlizana truskawka, która nałożyła jej na oczy różowe okulary, potem czekolada sprawiająca świat słodkim, a następnie śmietana rozjaśniająca jej myśli. Na końcu przesiąknięty erupcją "magicznych" smaków wafelek, który zniwelował wszystkie efekty uboczne lodów. Wróciwszy do domu spojrzała w lustro i się krzywo zaśmiała. Zlizała z kącików ust czekoladę. "Że też szłam tam przez pół miasta!" - zaśmiała się w myślach. Idąc do swojego nowego pokoju zauważyła mamę drzemiącą na kanapie z pilotem w ręku.
Otworzyła drewniane drzwi z napisem na różowej tabliczce "Here live the queen!". Stopnień w dół i zamknęła wrota do swojego królestwa. Kilka schodów niżej i oto ono.
Mały pokój z zielonymi ścianami. Podłużne okno przy suficie było na wysokości ziemi. Miała naturalną zasłonkę - trawę. Na wprost schodów było łóżko na metrowym podwyższeniu, do którego prowadziły drewniane schody. Nad łóżkiem plakat z zespołem "Thousand foot krutch". Z lewej strony jasne biurko z laptopem i porozrzucane ołówki. Jedna ściana zajęta. Lewa od wejścia miała na sobie tapetę z lasem i okna. Była tam komoda w podobnym odcieniu do biurka i zawieszone lustro, gdzie był poprzyklejane karteczki z hasłami do kont i zdjęcia z butki fotograficznej z Karoliną. W rogu stała gitara z wsuniętymi między struny utworami. Przy prawej ścianie stała niska półka, w której miała różne duperele typu słuchawki czy jakieś książki. Na "zbiorowisku wszystkiego i niczego" stała dużo klatka z szynszylą. Obok z prawej strony domeczku zwierzaka stała wysoka półka z książkami. Żyrandol był prawie pod sufitem i było to przyczepione jedno poroże młodego jelenia, a pomiędzy rogami włożone żarówki. Był to dość oryginalny kinkiet o ile można to tak nazwać. Ciemne panele przykrywał okrągły, zielony, puchaty dywan na środku pokoju. Teraz jej były pokój na piętrze to graciarnia, a nie piwnica czyli jej nowe królestwo. Tuż obok schodów na górę, miała ciasną (ale własną!) szaro-białą łazienkę.Na wprost przyrznic narożny, z lewej"tron" jak na królową przystało i umywalka, a na niej kosmetyczka i szczotka. Stojąc przed umywalką blokuje się przejście w drzwiach, ale no cóż. Jakby nie patrzeć tylko ona z tej łazienki korzysta.
Sięgnęła po książkę z półki, położyła się na łóżku i zaczęła czytać. Szybko jej czas minął z lekturą. Odłożyła ją na biurko, wzięła piżamę z komody i poszła się umyć. Letnia woda muskała jej skórę dając przyjemne odczucie. Rześka skoczyła łóżko. Przejrzała wszystkie newsy w telefonie przez ładny okres czasu. Spojrzała na godzinę: pierwsza w nocy. Jak poparzona odłożyła telefon i poszła spać, chciała jakoś wypaść przed "Ciachem" według Miętki.
______________________________________________________________
Uwielbiam Thousand foot krutch ;)
Nie będę pisać przepraszam i wgl, bo wiem że to nic nie da ;_; Mam nadzieję, że długie czekanie (CHOLERNIE DŁUGIE ;-;) nie zawiodło Was i dalej ktokolwiek jest ;___; Ewentualne błędy poprawię jutro gdyż nie mam już sił :x
Czarna ziemia. Gdzieniegdzie powalone, spopielone drzewa. Te, których korzenie były mocne, korony pokryły się kolcami. Nagie, leżące szkielety, a nieopodal nich leżące, rozkładające się ciało. Smród przyprawiał o mdłości - gnijące ciała, palone drewno i ciężki zapach metalu. Choć była kropelka duszących kwiatowych perfum. Bezchmurna noc, a na niej okropnie zgrzytająca masa. Mechaniczne kruki, których głos brzmiał jak ocieranie sztućców o siebie. Z każdej ich szczeliny buchał ognień. Przez koła zębate można by rzec, że to po prostu roboty, ale nie. To nie są roboty. To żywe istoty dotknięte klątwą.
Ptak zahaczał bardzo długimi piórami o czarne drzewa bez liści. Na kolcach widniały czerwone plamy, najczęściej w towarzystwie metrowych, przy nasadzie niebieskich a przy końcach fioletowych lotek oraz sterówek. Gwiazdy nie świeciły wesoło, lecz dawały bardzo delikatne światło, a w powietrzu latały białe drobinki. Leciały tak lekko. Zdawać by się mogło, że te drobinki to łzy ronione przez ciała niebieskie. Błękitne upierzenie ptaka już nie było tej barwy. Wszystkie pióra zaczęły się pokrywać białymi i czarnymi drobinkami. Bezwładnie uderzyła w ziemie, ponieważ zahaczyła nogą o potężną, nagą kość. Haczykowaty dziób o barwie złotej, wbił się w gnijące mięso. Wzrokiem bez wyrazu przejrzała szybko teren. Żadnego zagrożenia. Z trudem oddychając, otrzepała pióra i wzbiła się. Horda żyjących maszyn błyskawicznie rzuciła się w pogoń. Dźwięki jakie wydawały przy locie i kraczeniu zdezorientowały barwną władczynie przestworzy. Po raz drugi runęła w ziemię.
~~~
Za każdym jej krokiem, ogień zdawał się ustępować. Błękitny kamień na symbolu władzy intensywnie zaświecił i wszystko nagle zgasło. Jedynym źródłem światła były malutkie, żółto-pomarańczowe błędne ogniki. Wyglądała jak zadbana róża pośród dawno zapomnianego ogrodu. Spojrzała na niego bez wyrazu. Wskazała go otwartą dłonią (nie palcem, tylko miała rękę jak się np. coś chwyta). Zza jej pleców wyłonił się ogromny, mechaniczny tygrys. Z jego oczu i szczelin między metalem buchał ogień. Kot rzucił się na niego, lecz on błyskawicznie odskoczył, bo - ku jemu zdziwieniu - nie mógł używać mocy. Kobieta ruchem ręki zatrzymała maszynę. Kotowaty krążył wokół mężczyzny, który leżał niczym poddany błagający o litość i gotów całować stopy władcy.
- Kim jesteś? - spytała kobieta z drwiną. Wiedziała kim on jest. Cisza. Cisza, którą zakłócał dźwięk ognia i ocieranie metalu , gdy "mały, słodki kiciuś" usiadł po prawej stronie maga. - Wiesz co jest w mojej koronie, prawda? Oh! Ty doskonale wiesz. Jeden z pięciu. Opowiadasz całkiem niezłe bajeczki! No naprawdę... Żeby powiedzieć na nie "kamień dusz"? I ona uwierzyła? - roześmiała się obnażając delikatnie zęby. Jej wzrok powędrował po skosie w górę. - Określenie "kamień dusz" nawet pasuje - powiedziała po chwili.
Zza jej pleców pojawiło się drugie stworzenie, ale inne od tygrysa. Ono było z czarnej gęstej mgły. Można by powiedzieć, że prawie zmaterializowanej. Na jego grzbiecie płonął czarny ognień, a w oczach buchało... właściwie to nic. Jakby nie miał tęczówek, czy źrenic tylko samo śnieżnobiałe białko. Wzrok - o ile można tak powiedzieć - miało martwe, a zarazem wściekłe. Usiadł po lewej stronie mężczyzny. Obnażył zęby tygrysowi, który siedział na przeciw niego. Kot również nie był dłuży zademonstrowania szczęk. Ale była mała różnica. Z gardła kotowatego buchał ognień. Kobieta szybkim ruchem przywróciła do porządku zwierzęta.
- Wilk i tygrys? Nie lepiej dwa wilki? W końcu są stadne - zdziwił się pozbawiony magi czarownik. Szafirowe oczy wpatrywały się w niego z wyraźną dezaprobatą.
- Nie - powiedziała spokojnie. - To proste. Tygrys jest samotnikiem, który jest potężny, ale dokładnie planuje każdy następny ruch, by dopaść swój cel. Natomiast wilk musi mieć sprzymierzeńców, aby cel osiągnąć. Tylko w wilczych watach eliminuję się słabszych podczas wędrówki "wyrzucając' ich na początek stada. Sprawdzają czy nie ma niebezpieczeństw. I tak cały czas, aż alfa nie dotrze do tego co postawili za cel. Ponadto wilki są lojalne i...
- Mam rozumieć, że utożsamiasz się ze swoimi pupilkami? - przerwał jej. Wyraźnie było widać wściekłość u kobiety. Nie przywykła do przerywania jej zdania. Korona przybrała czarną barwę, i dziura na oczy zdawała się zwężać. Wygląd miała naprawdę groźny, zwłaszcza, imitacja dzioba zaczęła nie być haczykowata, tylko ostra i odstająca od jej prostego nosa. Po chwili się uspokoiła, a symbol władzy powrócił do pierwotnej formy.
- Owszem. Przez wiele, wiele lat myślałeś, że mnie nie ma, a ja planowałam. Jak tygrys. Miałam sprzymierzeńców, którzy powoli byli eliminowani, by wytropić kamienie. W końcu cel uświęca środki. Zostałam ja - alfa - i pięciu generałów - najsilniejszych członków stada. I są lojalni mi, a ja mojemu ojcu. Zginął z twojej ręki, podczas szukania części duszy Vahiy. Zamierzam go pomścić. Ale to później. Będąc przy tym temacie. Gdzie ona jest? - spytała, a każde słowo ociekało słodko-kwaśną trucizną.
- Nie wi... ghaaaa! - zwymiotował krwią. Miał całą zakrwawioną brodę i kawałek kamiennej podłogi przed sobą.
- Powiesz albo będzie gorzej - powiedziała wściekle, choć można było wyczuć drwinę. Kamień w koronie zmienił barwę na krwistoczerwoną. - Zacznijmy jeszcze raz: Gdzie ona jest?
- P... po co c...ci ona? - wystękał. Czuł się upokorzony. Jak tak można osobie, którą się kiedyś kochało? Kolejna fala krwistych wymiocin. Czuł się wyczerpany. Wiedział, że dawna znajoma jest na tyle okrutna, że zmusi go do wyjawienia tej wiedzy.
- Nie udawaj idioty. Doskonale wiesz. Trudno tego nie wyczuć. Masz ostatnią szansę. Tym razem będzie krwiściej i boleśniej - powiedziała z wyraźnym uśmiechem. Nie miała poukładane w głowie. Czyżby zakrwawiona komnata, a na środku leżące ciało ojca wyryło w jej psychice aż taką dziurę?
- Naprawdę nie wi... Koridam! Jest w Koridam! - wykrzyczał pół głosem, gdy poczuł przeraźliwy ból w każdej tętnicy.
- Jak chcesz to potrafisz - powiedziała usatysfakcjonowana. - Jak się ona tam dostała? Zresztą nie ważne. Seavor! - wilk wstał i potruchtał w stronę wyjścia. - Mogłeś tak od razu... Wiesz, że nie lubię, gdy jest brudno? - lekko jej prawy kącik ust się podniósł. W oka mgnieniu krew w podłogi zaczęła się unosić i powoli wpływać do ust i nosa mężczyzny. Nie miał innego wyjścia - musiał połykać. Co do ostatniej kropki wypił wszystko.
- Priscillo...
Nie dokończył. Nagle rozgrzana do czerwoności stalowa nitka zaczęła zszywać mu usta. Krzyczał z bólu, aż nitka nie zszyła do końca. Potem był tylko stłumiony krzyk, łzy w oczach i wściekły, a zarazem smutny wzrok.
- Mam co chciałam. Nie musisz się już odzywać - powiedziała bez żadnego uczucia.
***
- Nie wiem od czego zacząć. Em...
- Albo nie! Pokażesz mi go jutro. Jeszcze mam rozpoczęcie w szkole muzycznej. Pa!
- Pa - odpowiedziała z obrażeniem Karolina.
- Oj daj spokój Miętko moja!
- Dalej nie wiem dlaczego kolor moich włosów ci się kojarzy z miętą! - rozłączyła ze śmiechem.
Po skończeniu rozmowy, Penelop podeszła do lustra i poprawiła włosy spięte w luźny kucyk. Spojrzała na zegarek, wepchnęła telefon w tylną kieszeń spodni i z entuzjazmem, dość szybkim krokiem ruszyła w stronę "Dzielnicy leśnej".
Dzielnica zawdzięczała swoją nazwę ulicom dość interesująco nazwanym: Lipowa, Brzozowa, Dębowa, Klonowa, Wierzbowa, Wiśniowa i Sosnowa. Nazwanie tak gęsto rozsianych drzewnych dróg pasuje idealnie według brunetki i Miętki. W drodze do celu miała wrażenie, że wie o jakiego chłopaka chodziło przyjaciółce, ale to przecież nie realne. W 90% mają wspólnych znajomych.
"Szkoła muzyczna im. Sebastiana Bacha" widniał napis na tabliczce przy drzwiach. Budynek nie przypominał jakoś najnowszej architektury, wręcz przeciwnie. Drewniane, ciemnobrązowe okna. Z tyłu odchodził tynk, a dziura po nim przypominała Włochy, zdaniem niebieskookiej. Miejsce nauki miała dwa piętra, a parter w graffiti niespełnionych artystów. Drzwi wejściowe były masywne z ciemnego drewna z klamką w kolorze srebra. W miejscu chwytania jej, widać było przebłyski braku farby znikającej wraz z rękoma uczących się muzyków.
Z westchnieniem weszła do środka. Uderzył ją specyficzny zapach. Jakby ziemi zmieszanej z zapachem piwnicy pełnej ziemniaków. Oswajając się z myślą, że to jej ostatni rok tutaj, ruszyła na samą górę. Zmęczona tułaczką wkroczyła do sali i oparła się o ścianę, gdyż sala była mała co za tym szło mało miejsca na krzesełka. Lewa stopa ją bolała, bo... no cóż, kaleka boska, potknęła się na ostatnim stopniu i jej coś "przeskoczyło". Po paru minutach uczniów przywitała pan Gallo.
Rodowity Włoch, więc również mówił po polsku z włoskim akcentem. Tak na oko pięćdziesięcioletni mężczyzna z miłym wyrazem twarzy. Na haczykowatym nosie miał okulary z grubą, czarną oprawą. Ciemny garnitur z beżowym krawatem, posiadał białą plamkę na ramieniu. "Czyżby ptak panu się ekhem?" - pomyślała gdy to tylko dostrzegła. Nie lubiła tego wrednego starego cepa. Zrobił jej wykład, gdy miała ciut za długie i pomalowane paznokcie "gdyż to uwłacza tak pięknemu instrumentowi jakim jest gitara". Nie znosiła go, ale co mogła zrobić? Została jego uczennicą i nie miała na to wpływu.
Po rozpoczęciu roku szkolnego, ruszyła do domu zahaczając o lodziarnie. Trzy gałki osłodziły jej widok tego złośliwego dziada. Najpierw zlizana truskawka, która nałożyła jej na oczy różowe okulary, potem czekolada sprawiająca świat słodkim, a następnie śmietana rozjaśniająca jej myśli. Na końcu przesiąknięty erupcją "magicznych" smaków wafelek, który zniwelował wszystkie efekty uboczne lodów. Wróciwszy do domu spojrzała w lustro i się krzywo zaśmiała. Zlizała z kącików ust czekoladę. "Że też szłam tam przez pół miasta!" - zaśmiała się w myślach. Idąc do swojego nowego pokoju zauważyła mamę drzemiącą na kanapie z pilotem w ręku.
Otworzyła drewniane drzwi z napisem na różowej tabliczce "Here live the queen!". Stopnień w dół i zamknęła wrota do swojego królestwa. Kilka schodów niżej i oto ono.
Mały pokój z zielonymi ścianami. Podłużne okno przy suficie było na wysokości ziemi. Miała naturalną zasłonkę - trawę. Na wprost schodów było łóżko na metrowym podwyższeniu, do którego prowadziły drewniane schody. Nad łóżkiem plakat z zespołem "Thousand foot krutch". Z lewej strony jasne biurko z laptopem i porozrzucane ołówki. Jedna ściana zajęta. Lewa od wejścia miała na sobie tapetę z lasem i okna. Była tam komoda w podobnym odcieniu do biurka i zawieszone lustro, gdzie był poprzyklejane karteczki z hasłami do kont i zdjęcia z butki fotograficznej z Karoliną. W rogu stała gitara z wsuniętymi między struny utworami. Przy prawej ścianie stała niska półka, w której miała różne duperele typu słuchawki czy jakieś książki. Na "zbiorowisku wszystkiego i niczego" stała dużo klatka z szynszylą. Obok z prawej strony domeczku zwierzaka stała wysoka półka z książkami. Żyrandol był prawie pod sufitem i było to przyczepione jedno poroże młodego jelenia, a pomiędzy rogami włożone żarówki. Był to dość oryginalny kinkiet o ile można to tak nazwać. Ciemne panele przykrywał okrągły, zielony, puchaty dywan na środku pokoju. Teraz jej były pokój na piętrze to graciarnia, a nie piwnica czyli jej nowe królestwo. Tuż obok schodów na górę, miała ciasną (ale własną!) szaro-białą łazienkę.Na wprost przyrznic narożny, z lewej"tron" jak na królową przystało i umywalka, a na niej kosmetyczka i szczotka. Stojąc przed umywalką blokuje się przejście w drzwiach, ale no cóż. Jakby nie patrzeć tylko ona z tej łazienki korzysta.
Sięgnęła po książkę z półki, położyła się na łóżku i zaczęła czytać. Szybko jej czas minął z lekturą. Odłożyła ją na biurko, wzięła piżamę z komody i poszła się umyć. Letnia woda muskała jej skórę dając przyjemne odczucie. Rześka skoczyła łóżko. Przejrzała wszystkie newsy w telefonie przez ładny okres czasu. Spojrzała na godzinę: pierwsza w nocy. Jak poparzona odłożyła telefon i poszła spać, chciała jakoś wypaść przed "Ciachem" według Miętki.
______________________________________________________________
Uwielbiam Thousand foot krutch ;)
Nie będę pisać przepraszam i wgl, bo wiem że to nic nie da ;_; Mam nadzieję, że długie czekanie (CHOLERNIE DŁUGIE ;-;) nie zawiodło Was i dalej ktokolwiek jest ;___; Ewentualne błędy poprawię jutro gdyż nie mam już sił :x
4 sierpnia 2015
Rozdział 16
Macie prawo mnie zamordować! Przepraszam z tak OGROMNĄ przerwę :/ I przepraszam za możliwe błędy - piszę to w nocy. Poprawię je w najbliższym czasie :)
ŚWIETNIE się przy tym pisze c: <- LINK JAKBY KTOŚ NIEOGARNIAŁ
ŚWIETNIE się przy tym pisze c: <- LINK JAKBY KTOŚ NIEOGARNIAŁ
***
Na mokrej podłodze widoczna była zaschnięta krew, a w powietrzu unosiła się woń martwych ciał. To miejsce było przesiąknięte bólem i strachem. O dziwo nie było strażników, więc nastolatka i Półsmok mogły odetchnąć z ulgą. Parter przypominał lochy. Za kratami byli pokaleczeni i chudzi więźniowie. Prawdopodobnie dostawali minimalna ilość jedzenia potrzebną do życia. Penelop z zaciekawieniem i przerażeniem spoglądała w każdą celę. Spostrzegła mężczyznę w średnim wieku, który miał 3/5 ciała zdeformowane od ognia, młodą blondynkę pozbawiona paznokci w okrutny sposób, starego Elfa z połamanymi nogami oraz pozbawionego prawego ucha. Po tych trzech osobach poczuła dziwny lęk i obrzydzenie. Do jej uszu dochodziły jęki bólu, szlochy i tego typu rzeczy. Z coraz mniejszą ochotą spoglądała do cel, aby odnaleźć Ignisa. Jej uwagę przykul tak na oko dwudziestoparoletni mężczyzna.
Nie pasował tutaj. Nie podsiadał śladów tortur, nie miał widocznych kości od wychudzenia, wręcz przeciwnie - zarysy mięśni. Jedyne wystające kości były na jego policzkach i dodawały mu powagi. Patrzył na nią uważnie z kamienną miną swoimi ciemnobrązowymi, wręcz czarnymi oczami. Siedział na zimnej podłodze z prawą nogą wyprostowaną, a lewą zgiętą. Lewa przedramię opierało się o zgiętą nogę, zaś prawa dłoń właśnie przeczesywała swoje ciemnobrązowe, krótkie włosy.
Złotooka poszła dalej, bo była pewna, że Anielica dalej idzie za nią, ale ona stanęła i wpatrywała się w więźnia. Ten wzrok wydawał się jej dziwnie znajomy, ale nie pasował do ciała. Na jego twarzy zawitał delikatny uśmiech.
- Długo tak się będziesz wpatrywała? - zapytał z obojętnością.
Ten głos, to spojrzenie, ale to ciało...
- Wydajesz się znajomy - odpowiedziała zaintrygowana brunetka.
- W to nie wątpię. Ale za to dostrzegłaś jakie ciacho koło ciebie chodziło.
- K-koło mnie?! - wydukała ze zmieszaniem. - Ciacho? Chyba żartujesz... Czekaj...
Nagle ją olśniło.
- IGNIS?! - powiedziała, a właściwie prawie wykrzyczała. Mężczyzna się krzywo uśmiechnął na znak potwierdzenia, a Lisice zamurowało.
- Szczerze, to wolę być w lisiej formie. - Podrapał się zakłopotany prawą ręką w kark. - Czujesz? - Zmienił temat.
- Dziwną obecność czegoś? - Towarzysz pokiwał potwierdzająca głową. - No, to tak. A co?
Pojawiły się szepty z nieokreślonego miejsca. Nie dało się określić co mówiły. Niemiły chłód wypełnił powietrze i zdawało się, że pochodnie świecą słabiej. Nagle zza zakrętu wyłoniła się czarna mgła, która płynęła w powietrzu. Miała kształt macki ośmiornicy i była wielkości anakondy. Za nią pojawiły się kolejne. Obecność tego czegoś zdradzał przeszywające ciało szepty. Czarna masa spłynęła na ziemię i w ciągu kilku sekund podłoga pokrywała się mroczna oraz tajemniczą mgłą sięgającą do kostek. Ignis zerwał się na równe nogi i błyskawicznie zjawił się przy kratach.
- Daj rękę - zażądał przyjaciel. W jego głosie wyczuwalna była troska, ale również strach. Brunetka odciągnęła wzrok od zakrętu i spojrzała przerażona na mężczyznę. Oboje oblał okropny chłód. Nie był on typowy jak na przykład w zimie, lecz przeszywający ciało jak ostry miecz, jakby się wskoczyło do wanny, w której były tylko kostki lodu. Zwykła czynność jak oddychanie była niezwykle trudna. Każde cichutkie stukanie pazurów dochodzące zza zakrętu przyprawiało ich o dreszcze. Nastolatka ponownie odwróciła głowę w stronę źródła stukania.
Oczom Penelop ujawnił się ogromny wilk, który zdawał się być mieszanką czarnego ognia z mgłą, która pełzła po podłodze. Białe jak śnieg, pozbawione życia oczy psowatego sięgały nieco wyżej niż oczy dziewczyny (Penelop ma 172 centymetrów wzrostu - tak jakby co). Miał bardzo umięśniony kark... w sumie cały był masywny. Na jego plecach płonął czarny jak bezgwiezdna noc ognień. Jego uszy skierowały się w jej stronę. Powoli odwrócił głowę. Wpatrywał się w nią, coraz bardziej odsłaniając zęby. Pochylił łeb i cały kręgosłup był poziomo ustawiony względem ziemi. Położył uszy. Zdawał się szykować do ataku. Niebieskooka powinna uciekać, ale nie. Strach przeszył jej ciało. Ledwo co chwytała oddech, a tu mowa o jakimkolwiek kroku.
- Dasz mi tą cholerną rękę czy nie?! - wykrzyczał Ignis z wyraźnym zdenerwowaniem. Wyrwało to Lisice ze szponów przerażenia. W oka mgnieniu spojrzała na towarzysza. Trzęsła się ze strachu. Wilk wyczuwając jej strach ruszył do ataku. Kilka metrów przed nią wyskoczył. Wzrok Anielicy powędrował w prosto w paszczę drapieżnika. Już czuła, jak zęby zwierzęcia rozrywają jej ciało lub - co gorsza - pożera ją żywcem.
Czas jakby zwolnił. Przypomniała sobie wszystkie kłopoty spowodowane przez Karolinę. Jak to musiała się tłumaczyć ze zbitego okna w samochodzie lub dlaczego przyszła cała mokra. Przed oczami przemknęła jej mama. Ta sama osoba, która całowała kiedyś główkę, gdy się uderzyło o coś. Ta sama, która przytuliła bo koszmarze sennym. I ojciec. Przypomniał jej się. Wprawdzie go ma, ale pracuje w Stanach i przyjeżdża na Boże Narodzenie lub urlop. Fakt faktem, że wysyła jej i matce jakieś prezenty, ale to nie to samo. Prezent to nie jest przytulenie lub sponiewieranie go po galerii, bo córeczka musi coś mieć na imprezę. Nie miała do niego żalu. Nic z tych rzeczy, tylko brakowało jej jego żartów lub jego przepysznie zrobionej karkówki. Chciało się jej płakać, ale coś ją bardzo mocno ścisnęło za rękę. Gorąc, zimno, gorąc, zimno, m r o k.
Otworzyła oczy. Trzęsąca się ze strachu, błyskawicznie usiadła na... łóżku. Na jej ciepłym i wygodnym łóżku. Rozejrzała się gwałtownie wokół siebie. Sięgnęła po telefon by sprawdzić datę.
- Osiemnasty września. Dwa tysiące dziewiąty. Piątek. Wczoraj był czwartek... to nie był sen. To na PEWNO nie był sen. Pamiętam jak Vantos się koło mnie pojawił i przenieśliśmy się tam - powiedziała sama do siebie. Dziwna gula gardle pojawiła się na myśl o Vantosie. Spędziła bite kilkanaście minut na analizowaniu wszystkiego. Spojrzała na zegarek w telefonie. - ŚWIETNIE! Za piętnaście ósma... Zadzwonię do mamy.
Wystukała numer i zadzwoniła. Matka odebrała dopiero za trzecim razem.
- Mamo...
- Tak?
- Brzuch mnie boli - skłamała.
- "Czy mogę nie iść do szkoły." Prawda?
- Eee... skoro nalegasz - zaśmiała się.
- Eh. Dobrze, ale masz nadrobić zaległości.
- Mówiłam ci już jak bardzo cię kocham?
- Do zobaczenia wieczorem.
- Pa!
Rozłączyła się. Cały czas, aż do południa spędziła czas w pobliskim lesie. Uwielbiała tam chodzić. Ten śpiew ptaków, szum drzew, wydreptana ścieżka i absolutne odcięcie od świata. Mogła spokojnie pomyśleć. Co się właściwie stało? Czy to wszystko to był sen? Nie, na pewno nie. W pewnej chwili cały mózg ogarnęła jedna rzecz - włosy. Miała kruczoczarne włosy. Jak ona się z tego wytłumaczy mamie? Powie, że przefarbowała? I nie ma rudych odrostów? No nic, będzie zmuszona skłamać, że farbuje je zawsze gdy pojawią się widoczne odrosty. No bo co miała jej powiedzieć? "A no wiesz... Byłam w zaczarowanej krainie i poznałam przystojnego władce, który okazał się być Śmiercią i prowadzi wojnę ze smokami. Potem zabiłam kogoś i zaprzyjaźniłam się z lisem, który okazał się również być całkiem niczego sobie... A! No i jestem Anielicą. Pokazać ci skrzydła?".
Napisała do Kary. Przyjaciółka pojawiła się w ciągu kilku minut. Zdyszana i spocona przywitała się z wyraźną ekscytacją.
- Zerwałaś się?
- Taa... No ale moja najlepsza przyjaciółka wróciła z innego świata! NO OPOWIADAJ! - domagała się blondynka wlepiając wzrok w czarne włosy Penelop.
- Ech... no to od początku.
Opowiedziała wszystko co pamiętała, prócz... prócz sytuacji w wieży z Vantosem. Na tą myśl rumieniec wychodził na jej twarzy.
- Karolina.
- Tak? - spytała zatroskanie.
- Nie chcę.
- Czego? - zdziwiła się blondynka.
- Żeby to się stało po raz drugi. Ja.. - przerwała czują mieszane uczucia. - Ja chcę zapomnieć. Mieć normalne życie. Bez magii, bez tajemnic, bez krwi i brutalności. - Prawie się rozkleiła przelatując pamięcią ostatnie zdarzenia.
<DWA LATA PÓŹNIEJ>
- Nawet nie wiesz kogo spotkałam na rozpoczęciu roku szkolnego! Nie wiedziałam, że ten nowy będzie takim CIACHEM! Tylko, że on idzie to trzeciej licealnej , a nie drugiej jak my - ekscytowała się blondynka. Penelop czuła nawet przez telefon, jak przyjaciółkę rozpiera energia. - Żałuj, że nie zostałaś trochę dłużej. ON JEST MEGA PRZYSTOJNY!
- Taaak bardzo żałuję... No opowiadaj!
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Ekhem:
- Penelop dalej jest singielką
- Już nigdy nie była w tamtym świecie
- Mama również znalazła pracę za granicą (Francja dla ciekawskich :P) czyli bohaterka ma tak jakby własny dom
- Karolina przefarbowała włosy na niebiesko-zielono (zdjęcie poniżej)
- Feliks z Arkiem przeprowadzili się z rodziną do innego miasta
- "Tatuaż" dalej był na jej karku
- Zdarzenia zamieszczone w ostatnich rozdziałach powoli znikały w jej pamięci. Teraz pamięta je, jak przez mgłę.
No to tyle :) Nie bijcie mocno za tą przerwę ;-; A jak wakacje? :)
Nie pasował tutaj. Nie podsiadał śladów tortur, nie miał widocznych kości od wychudzenia, wręcz przeciwnie - zarysy mięśni. Jedyne wystające kości były na jego policzkach i dodawały mu powagi. Patrzył na nią uważnie z kamienną miną swoimi ciemnobrązowymi, wręcz czarnymi oczami. Siedział na zimnej podłodze z prawą nogą wyprostowaną, a lewą zgiętą. Lewa przedramię opierało się o zgiętą nogę, zaś prawa dłoń właśnie przeczesywała swoje ciemnobrązowe, krótkie włosy.
Złotooka poszła dalej, bo była pewna, że Anielica dalej idzie za nią, ale ona stanęła i wpatrywała się w więźnia. Ten wzrok wydawał się jej dziwnie znajomy, ale nie pasował do ciała. Na jego twarzy zawitał delikatny uśmiech.
- Długo tak się będziesz wpatrywała? - zapytał z obojętnością.
Ten głos, to spojrzenie, ale to ciało...
- Wydajesz się znajomy - odpowiedziała zaintrygowana brunetka.
- W to nie wątpię. Ale za to dostrzegłaś jakie ciacho koło ciebie chodziło.
- K-koło mnie?! - wydukała ze zmieszaniem. - Ciacho? Chyba żartujesz... Czekaj...
Nagle ją olśniło.
- IGNIS?! - powiedziała, a właściwie prawie wykrzyczała. Mężczyzna się krzywo uśmiechnął na znak potwierdzenia, a Lisice zamurowało.
- Szczerze, to wolę być w lisiej formie. - Podrapał się zakłopotany prawą ręką w kark. - Czujesz? - Zmienił temat.
- Dziwną obecność czegoś? - Towarzysz pokiwał potwierdzająca głową. - No, to tak. A co?
Pojawiły się szepty z nieokreślonego miejsca. Nie dało się określić co mówiły. Niemiły chłód wypełnił powietrze i zdawało się, że pochodnie świecą słabiej. Nagle zza zakrętu wyłoniła się czarna mgła, która płynęła w powietrzu. Miała kształt macki ośmiornicy i była wielkości anakondy. Za nią pojawiły się kolejne. Obecność tego czegoś zdradzał przeszywające ciało szepty. Czarna masa spłynęła na ziemię i w ciągu kilku sekund podłoga pokrywała się mroczna oraz tajemniczą mgłą sięgającą do kostek. Ignis zerwał się na równe nogi i błyskawicznie zjawił się przy kratach.
- Daj rękę - zażądał przyjaciel. W jego głosie wyczuwalna była troska, ale również strach. Brunetka odciągnęła wzrok od zakrętu i spojrzała przerażona na mężczyznę. Oboje oblał okropny chłód. Nie był on typowy jak na przykład w zimie, lecz przeszywający ciało jak ostry miecz, jakby się wskoczyło do wanny, w której były tylko kostki lodu. Zwykła czynność jak oddychanie była niezwykle trudna. Każde cichutkie stukanie pazurów dochodzące zza zakrętu przyprawiało ich o dreszcze. Nastolatka ponownie odwróciła głowę w stronę źródła stukania.
Oczom Penelop ujawnił się ogromny wilk, który zdawał się być mieszanką czarnego ognia z mgłą, która pełzła po podłodze. Białe jak śnieg, pozbawione życia oczy psowatego sięgały nieco wyżej niż oczy dziewczyny (Penelop ma 172 centymetrów wzrostu - tak jakby co). Miał bardzo umięśniony kark... w sumie cały był masywny. Na jego plecach płonął czarny jak bezgwiezdna noc ognień. Jego uszy skierowały się w jej stronę. Powoli odwrócił głowę. Wpatrywał się w nią, coraz bardziej odsłaniając zęby. Pochylił łeb i cały kręgosłup był poziomo ustawiony względem ziemi. Położył uszy. Zdawał się szykować do ataku. Niebieskooka powinna uciekać, ale nie. Strach przeszył jej ciało. Ledwo co chwytała oddech, a tu mowa o jakimkolwiek kroku.
- Dasz mi tą cholerną rękę czy nie?! - wykrzyczał Ignis z wyraźnym zdenerwowaniem. Wyrwało to Lisice ze szponów przerażenia. W oka mgnieniu spojrzała na towarzysza. Trzęsła się ze strachu. Wilk wyczuwając jej strach ruszył do ataku. Kilka metrów przed nią wyskoczył. Wzrok Anielicy powędrował w prosto w paszczę drapieżnika. Już czuła, jak zęby zwierzęcia rozrywają jej ciało lub - co gorsza - pożera ją żywcem.
Czas jakby zwolnił. Przypomniała sobie wszystkie kłopoty spowodowane przez Karolinę. Jak to musiała się tłumaczyć ze zbitego okna w samochodzie lub dlaczego przyszła cała mokra. Przed oczami przemknęła jej mama. Ta sama osoba, która całowała kiedyś główkę, gdy się uderzyło o coś. Ta sama, która przytuliła bo koszmarze sennym. I ojciec. Przypomniał jej się. Wprawdzie go ma, ale pracuje w Stanach i przyjeżdża na Boże Narodzenie lub urlop. Fakt faktem, że wysyła jej i matce jakieś prezenty, ale to nie to samo. Prezent to nie jest przytulenie lub sponiewieranie go po galerii, bo córeczka musi coś mieć na imprezę. Nie miała do niego żalu. Nic z tych rzeczy, tylko brakowało jej jego żartów lub jego przepysznie zrobionej karkówki. Chciało się jej płakać, ale coś ją bardzo mocno ścisnęło za rękę. Gorąc, zimno, gorąc, zimno, m r o k.
Otworzyła oczy. Trzęsąca się ze strachu, błyskawicznie usiadła na... łóżku. Na jej ciepłym i wygodnym łóżku. Rozejrzała się gwałtownie wokół siebie. Sięgnęła po telefon by sprawdzić datę.
- Osiemnasty września. Dwa tysiące dziewiąty. Piątek. Wczoraj był czwartek... to nie był sen. To na PEWNO nie był sen. Pamiętam jak Vantos się koło mnie pojawił i przenieśliśmy się tam - powiedziała sama do siebie. Dziwna gula gardle pojawiła się na myśl o Vantosie. Spędziła bite kilkanaście minut na analizowaniu wszystkiego. Spojrzała na zegarek w telefonie. - ŚWIETNIE! Za piętnaście ósma... Zadzwonię do mamy.
Wystukała numer i zadzwoniła. Matka odebrała dopiero za trzecim razem.
- Mamo...
- Tak?
- Brzuch mnie boli - skłamała.
- "Czy mogę nie iść do szkoły." Prawda?
- Eee... skoro nalegasz - zaśmiała się.
- Eh. Dobrze, ale masz nadrobić zaległości.
- Mówiłam ci już jak bardzo cię kocham?
- Do zobaczenia wieczorem.
- Pa!
Rozłączyła się. Cały czas, aż do południa spędziła czas w pobliskim lesie. Uwielbiała tam chodzić. Ten śpiew ptaków, szum drzew, wydreptana ścieżka i absolutne odcięcie od świata. Mogła spokojnie pomyśleć. Co się właściwie stało? Czy to wszystko to był sen? Nie, na pewno nie. W pewnej chwili cały mózg ogarnęła jedna rzecz - włosy. Miała kruczoczarne włosy. Jak ona się z tego wytłumaczy mamie? Powie, że przefarbowała? I nie ma rudych odrostów? No nic, będzie zmuszona skłamać, że farbuje je zawsze gdy pojawią się widoczne odrosty. No bo co miała jej powiedzieć? "A no wiesz... Byłam w zaczarowanej krainie i poznałam przystojnego władce, który okazał się być Śmiercią i prowadzi wojnę ze smokami. Potem zabiłam kogoś i zaprzyjaźniłam się z lisem, który okazał się również być całkiem niczego sobie... A! No i jestem Anielicą. Pokazać ci skrzydła?".
Napisała do Kary. Przyjaciółka pojawiła się w ciągu kilku minut. Zdyszana i spocona przywitała się z wyraźną ekscytacją.
- Zerwałaś się?
- Taa... No ale moja najlepsza przyjaciółka wróciła z innego świata! NO OPOWIADAJ! - domagała się blondynka wlepiając wzrok w czarne włosy Penelop.
- Ech... no to od początku.
Opowiedziała wszystko co pamiętała, prócz... prócz sytuacji w wieży z Vantosem. Na tą myśl rumieniec wychodził na jej twarzy.
- Karolina.
- Tak? - spytała zatroskanie.
- Nie chcę.
- Czego? - zdziwiła się blondynka.
- Żeby to się stało po raz drugi. Ja.. - przerwała czują mieszane uczucia. - Ja chcę zapomnieć. Mieć normalne życie. Bez magii, bez tajemnic, bez krwi i brutalności. - Prawie się rozkleiła przelatując pamięcią ostatnie zdarzenia.
<DWA LATA PÓŹNIEJ>
- Nawet nie wiesz kogo spotkałam na rozpoczęciu roku szkolnego! Nie wiedziałam, że ten nowy będzie takim CIACHEM! Tylko, że on idzie to trzeciej licealnej , a nie drugiej jak my - ekscytowała się blondynka. Penelop czuła nawet przez telefon, jak przyjaciółkę rozpiera energia. - Żałuj, że nie zostałaś trochę dłużej. ON JEST MEGA PRZYSTOJNY!
- Taaak bardzo żałuję... No opowiadaj!
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Ekhem:
- Penelop dalej jest singielką
- Już nigdy nie była w tamtym świecie
- Mama również znalazła pracę za granicą (Francja dla ciekawskich :P) czyli bohaterka ma tak jakby własny dom
- Karolina przefarbowała włosy na niebiesko-zielono (zdjęcie poniżej)
- Feliks z Arkiem przeprowadzili się z rodziną do innego miasta
- "Tatuaż" dalej był na jej karku
- Zdarzenia zamieszczone w ostatnich rozdziałach powoli znikały w jej pamięci. Teraz pamięta je, jak przez mgłę.
No to tyle :) Nie bijcie mocno za tą przerwę ;-; A jak wakacje? :)
18 kwietnia 2015
Rozdział 15
Cześć! :) Cieszę się, jak zareagowaliście na wątek łączony ^^ Tak wiem... krótki rozdział, ale lepsze to niż nic, prawda? :) Oczywiście bardzo Was zachęcam do komentowania ;) A tu ogólny podgląd statystyk bloga :D
Pisałam przy: The Elder Scrolls V Skyrim | Full Original Soundtrack (<- LINK)
***
Mężczyzna podniósł wzrok z map i spojrzał na nastolatkę. Kaptur miał opuszczony, wiec dziewczyna dostrzegła, że był ślepy na prawe oko. Miał krótkie, brązowe włosy. Od jego prawej brwi, aż do kącika ust biegła blizna, która na policzku rozdwoiła się. Druga odnoga biegła do prawego ucha. Chusta zwisała mu na szyi, tworząc swego rodzaju kołnierz. Dwa szklane miecze opierały się o kamienne biurko. Gdyby nie światło świec, nie dostrzegłaby go przez czarny ubiór. Dziwne, srebrne łuski były przyczepione wzdłuż jego rąk - od ramienia, aż po koniec rękawa. Wpatrywał się w nią dłuższą chwilę swoim piwnym okiem, po czym zwinął mapę i dał gest, aby podeszła. Brunetka podeszła niepewnie do jego biurka, unikając kontaktu wzrokowego.
-- Co taka śliczna osóbka jak ty tutaj robi? -- spytał z przesadną słodkością. Cisza, którą zakłócały ryki oraz krzyki za drzwiami.
-- Hmm... jesteś nie mową... Chociaż nie będziesz krzyczeć -- powiedział z objętością.
-- Słucham? -- zdziwiła się.
-- O jednak mówisz! Co tutaj robisz? -- spoważniał.
-- Hmm... jesteś nie mową... Chociaż nie będziesz krzyczeć -- powiedział z objętością.
-- Słucham? -- zdziwiła się.
-- O jednak mówisz! Co tutaj robisz? -- spoważniał.
-- Zgubiłam się, a twoi pracownicy mnie złapali. Nie stwarzam zagrożenia.
-- Doprawdy? Jak Lotos Śmierci, nie stwarza zagrożenia? Wartownik widział cię jak leciałaś... Potem schował się w tunelu i złapał ciebie oraz twoje zwierzątko.
-- Co zrobiliście z lisem? -- spytała przestraszona.
-- Nic. JESZCZE nic -- uśmiechnął się złowrogo. -- Lepiej doceń to, że wyleczyliśmy twoją ranę na plecach.
-- Nic. JESZCZE nic -- uśmiechnął się złowrogo. -- Lepiej doceń to, że wyleczyliśmy twoją ranę na plecach.
-- Dzięki -- powiedziała pod nosem, maskując zadowolenie.
Słowik wstał i zaczął przekładać listy, pergaminy oraz mapy na odpowiednie miejsce na półce pod ścianą. Penelop obserwowała każdy jego ruch. Nagle przypomniała się jej umowa z Półsmokiem. Nie wiedziała czy brunetka była w tym pokoju, ale doszła do wniosku, że nie miałaby gdzie się schować. Gdy piwnooki skończył swoje zajęcie, stanął przed nastolatką i oparł się o biurko. Mierzył ją wzrokiem od czubka głowy, aż do stóp z szelmowskim uśmiechem.
-- Mam propozycję. Jeśli się na nią zgodzisz wypuszczę ciebie.
-- Mam propozycję. Jeśli się na nią zgodzisz wypuszczę ciebie.
-- Emm... Jaką?
Jednooki "odbił" się od biurka i stanął przed dziewczyną. Położył dłoń na jej policzku i kciukiem przejechał jej po dolnej wardze. Lisicy serce zaczęło mocniej bić, gdy zorientowała się co nieznajomy miał na myśli. Jego ciepły dotyk przyprawiał ją o dreszcze tak samo, jak przeszywający wzrok, którym wpatrywał się w jej jasnoniebieskie oczy. Jej mięśnie się napinały i po chwili rozluźniały. Nachylił się, a nastolatka czuła jego ciepły oddech na uchu. Musną je wargami i powoli wędrował do jej ust. Już był prawie przy jej spierzchniętych wargach, gdy nagle przez drzwi przeszła kobieta z cieknącą krwią z rany na lewym boku. Swoją gadzią formę ukryła - była teraz zwykłą, pokaleczoną Elfką. Pasek powolutku nasiąkał jej ciepłą i lepką krwią. Ręce miała spętane z tyłu. Zaraz po niej wszedł strażnik. Słowik szybko się odsunął, ściągnął dłoń z twarzy Penelop i zrobił krok w bok, aby lepiej widzieć całą sytuację. Niebieskooka odwróciła się i ze współczuciem oraz przestraszeniem wpatrywała się w okaleczoną Elfkę.
-- Świetnie -- powiedział przez zęby. W tym momencie chciał brać tą delikatną dziewczynę - tu i teraz. Czy Półsmok nie mógł trochę dłużej uciekać? Westchnął i kazał strażnikowi, aby wziął do celi przestraszoną nastolatkę. Mężczyzna przytaknął, poszedł, złapał mocno dziewczynę za ramię i wyprowadził z pomieszczenia. Znowu musiała pokonać wiele nierównych stopni schodów. Miała olbrzymi mętlik w głowie - co z Ignisem oraz Półsmokiem? Czy wyjdzie z tej jaskini z towarzyszem czy sama i czy w ogóle wyjdzie? Będzie miała jakieś tortury czy ma umrzeć przez swoją własną psychikę?
Analizując kilka scenariuszy nie zauważyła kiedy wróciła tam skąd ją zabrano - do małego pomieszczenia z jedną pochodnią i drzwiami, które nie otworzyłaby wytrychem. Od zamknięcia jej może minęła godzina, może dwa dni, a może miesiąc, w każdym bądź razie zdawało się jej, że czas stanął w miejscu. Między masywnymi drzwiami a ścianą, było ciemno lub jasno - zależało kiedy przejdzie strażnik z pochodnią. W pomieszczeniu było zimno i pusto. W trakcie jej drzemki na kamiennej podłodze poczuła szarpnięcie i natychmiast otwarła oczy. Dostrzegła nieznajomą, która ubiła z nią umowę.
-- Wstawaj! Nie mamy dużo czasu! -- pogoniła ją złotooka. Nastolatka widząc niepokój malujący się na twarzy Spowiedniczki, szybko się zerwała na równe nogi. -- Musimy iść. Teraz. Wiem gdzie jest wyjście.
-- Ale jeszcze mój lis... -- przypomniała sobie dziewczyna, gdy już wstała. Jak mogła zapomnieć? Przecież on ją tutaj przyprowadził, wytłumaczył jej kilka spraw i dotrzymywał je towarzystwa gdy straciła wszystko - powrót do domu i bezpieczne miejsce w dziwnej oraz brutalnej krainie, jakiekolwiek wsparcie i obronę.
-- Pójdziesz po niego sama.
-- Nie wiem nawet gdzie jest! Nie poradzę sobie. Musisz mi pomóc!
-- Zapewne ma robić za jedzenie dla smoka trzymanego na parterze -- obojętnie powiedziała Elfka. Widząc łzy w jasnoniebieskich oczach przerażonej nieznajomej w końcu się zdecydowała. -- I tak tam idę - do tego smoka.
-- Po co?
-- Nie interesuj się w jakim celu tam zmierzam. Umiesz się skradać? -- spytała kobieta odwracając wzrok w stronę otwartych drzwi.
-- Co? Ja? Nie...
-- Oj to będzie trudno... Jakoś sobie poradzimy, a teraz idziemy! -- rozkazała, gdy światło zbliżało się do drzwi. Nieznajoma wyszła pierwsza i rzuciła wyczarowanym sztyletem w strażnika. Kiedy upewniła się, że jest bezpiecznie, dała znać Penelop, aby wyszła.
Szły przez mało używane korytarze, ruin podziemnego miasta. Gdy jakiś nieszczęsny wartownik się napatoczył Spowiedniczka błyskawicznie oraz cicho do niego podbiegała i zwinnie znajdowała się za nim. Jedna dłoń spoczywała na ustach mężczyzny, która tłumiła krzyk, a druga ręką w której dzierżyła sztylet podcinała gardło lub wbijała w podbrzusze i ciągła aż do mostka. Gdy powoli położyła ciało dawała znać Penelop, że może spokojnie iść. Za każdym razem dziewczyna podziwiała z jaką gracją i perfekcją zabijała. Anielica zawsze mijała trupy, które miały otwarte gardła, z których tryskała fontanna krwi lub z których wypływały trzewia. Kilka razy poślizgnęła się na krwi żołnierzy i wylądowała przy zakrwawionych zwłokach, które patrzyła się na nią szklanymi oczami. Hałas jaki wywoływała Lisica ściągał kolejne trupy - znaczy jeszcze żywych strażników, którzy jeden za drugim smakowali oręża Elfki. Na twarzy Półsmoka widoczne było zmęczenie oraz kilka kropelek krwi przeciwników. Dłoń w której miała broń była prawie cała we krwi. Za każdym starciem, a raczej cichym zabójstwem, jej klatka piersiowa nierówno się podnosiła i opadała. Szelest zbroi mógł przecież zwabić następnych.
Po krwawej zabawie ze strażnikami i zwinnym omijaniu grup przeciwników, doszły do celu - parteru, na którym znajdował się Ignis oraz duży, ciemnozielony, spętany grubymi łańcuchami smok.
Jednooki "odbił" się od biurka i stanął przed dziewczyną. Położył dłoń na jej policzku i kciukiem przejechał jej po dolnej wardze. Lisicy serce zaczęło mocniej bić, gdy zorientowała się co nieznajomy miał na myśli. Jego ciepły dotyk przyprawiał ją o dreszcze tak samo, jak przeszywający wzrok, którym wpatrywał się w jej jasnoniebieskie oczy. Jej mięśnie się napinały i po chwili rozluźniały. Nachylił się, a nastolatka czuła jego ciepły oddech na uchu. Musną je wargami i powoli wędrował do jej ust. Już był prawie przy jej spierzchniętych wargach, gdy nagle przez drzwi przeszła kobieta z cieknącą krwią z rany na lewym boku. Swoją gadzią formę ukryła - była teraz zwykłą, pokaleczoną Elfką. Pasek powolutku nasiąkał jej ciepłą i lepką krwią. Ręce miała spętane z tyłu. Zaraz po niej wszedł strażnik. Słowik szybko się odsunął, ściągnął dłoń z twarzy Penelop i zrobił krok w bok, aby lepiej widzieć całą sytuację. Niebieskooka odwróciła się i ze współczuciem oraz przestraszeniem wpatrywała się w okaleczoną Elfkę.
-- Świetnie -- powiedział przez zęby. W tym momencie chciał brać tą delikatną dziewczynę - tu i teraz. Czy Półsmok nie mógł trochę dłużej uciekać? Westchnął i kazał strażnikowi, aby wziął do celi przestraszoną nastolatkę. Mężczyzna przytaknął, poszedł, złapał mocno dziewczynę za ramię i wyprowadził z pomieszczenia. Znowu musiała pokonać wiele nierównych stopni schodów. Miała olbrzymi mętlik w głowie - co z Ignisem oraz Półsmokiem? Czy wyjdzie z tej jaskini z towarzyszem czy sama i czy w ogóle wyjdzie? Będzie miała jakieś tortury czy ma umrzeć przez swoją własną psychikę?
Analizując kilka scenariuszy nie zauważyła kiedy wróciła tam skąd ją zabrano - do małego pomieszczenia z jedną pochodnią i drzwiami, które nie otworzyłaby wytrychem. Od zamknięcia jej może minęła godzina, może dwa dni, a może miesiąc, w każdym bądź razie zdawało się jej, że czas stanął w miejscu. Między masywnymi drzwiami a ścianą, było ciemno lub jasno - zależało kiedy przejdzie strażnik z pochodnią. W pomieszczeniu było zimno i pusto. W trakcie jej drzemki na kamiennej podłodze poczuła szarpnięcie i natychmiast otwarła oczy. Dostrzegła nieznajomą, która ubiła z nią umowę.
-- Wstawaj! Nie mamy dużo czasu! -- pogoniła ją złotooka. Nastolatka widząc niepokój malujący się na twarzy Spowiedniczki, szybko się zerwała na równe nogi. -- Musimy iść. Teraz. Wiem gdzie jest wyjście.
-- Ale jeszcze mój lis... -- przypomniała sobie dziewczyna, gdy już wstała. Jak mogła zapomnieć? Przecież on ją tutaj przyprowadził, wytłumaczył jej kilka spraw i dotrzymywał je towarzystwa gdy straciła wszystko - powrót do domu i bezpieczne miejsce w dziwnej oraz brutalnej krainie, jakiekolwiek wsparcie i obronę.
-- Pójdziesz po niego sama.
-- Nie wiem nawet gdzie jest! Nie poradzę sobie. Musisz mi pomóc!
-- Zapewne ma robić za jedzenie dla smoka trzymanego na parterze -- obojętnie powiedziała Elfka. Widząc łzy w jasnoniebieskich oczach przerażonej nieznajomej w końcu się zdecydowała. -- I tak tam idę - do tego smoka.
-- Po co?
-- Nie interesuj się w jakim celu tam zmierzam. Umiesz się skradać? -- spytała kobieta odwracając wzrok w stronę otwartych drzwi.
-- Co? Ja? Nie...
-- Oj to będzie trudno... Jakoś sobie poradzimy, a teraz idziemy! -- rozkazała, gdy światło zbliżało się do drzwi. Nieznajoma wyszła pierwsza i rzuciła wyczarowanym sztyletem w strażnika. Kiedy upewniła się, że jest bezpiecznie, dała znać Penelop, aby wyszła.
Szły przez mało używane korytarze, ruin podziemnego miasta. Gdy jakiś nieszczęsny wartownik się napatoczył Spowiedniczka błyskawicznie oraz cicho do niego podbiegała i zwinnie znajdowała się za nim. Jedna dłoń spoczywała na ustach mężczyzny, która tłumiła krzyk, a druga ręką w której dzierżyła sztylet podcinała gardło lub wbijała w podbrzusze i ciągła aż do mostka. Gdy powoli położyła ciało dawała znać Penelop, że może spokojnie iść. Za każdym razem dziewczyna podziwiała z jaką gracją i perfekcją zabijała. Anielica zawsze mijała trupy, które miały otwarte gardła, z których tryskała fontanna krwi lub z których wypływały trzewia. Kilka razy poślizgnęła się na krwi żołnierzy i wylądowała przy zakrwawionych zwłokach, które patrzyła się na nią szklanymi oczami. Hałas jaki wywoływała Lisica ściągał kolejne trupy - znaczy jeszcze żywych strażników, którzy jeden za drugim smakowali oręża Elfki. Na twarzy Półsmoka widoczne było zmęczenie oraz kilka kropelek krwi przeciwników. Dłoń w której miała broń była prawie cała we krwi. Za każdym starciem, a raczej cichym zabójstwem, jej klatka piersiowa nierówno się podnosiła i opadała. Szelest zbroi mógł przecież zwabić następnych.
Po krwawej zabawie ze strażnikami i zwinnym omijaniu grup przeciwników, doszły do celu - parteru, na którym znajdował się Ignis oraz duży, ciemnozielony, spętany grubymi łańcuchami smok.
2 kwietnia 2015
Rozdział 14
No witam! C: Doszłam do wniosku, że za długo by czekać, aż dojdę to tego momentu na amazonce :| Lecz nie zmienia to faktu, że większą uwagę teraz skupię i tak na drugim blogu (do którego bardzo serdecznie zapraszam) Może nie każdy wie, ale zmieniłam coś w ustawieniach i mogą komentować osoby bez kont :)
***
W jaskini było duszno i ciemno. Porozrzucane na ścianach ślady krwi niepokoiły Penelop. Ignis nie zwracał uwagi na to co mówi do niego towarzyszka, interesowało go tylko gdzie wyjdą i czy w ogóle wyjdą. Źródło światła wirowało dziko, pod wpływem od czasu do czasu przelatujących nietoperzy. Obydwoje ciężko oddychali. Im bardziej zagłębiali się w jaskinię, tym bardziej było cieplej i duszniej. Ciemny dym coraz bardziej ich pochłaniał. Nagle lis stanął i nasłuchiwał.
- Co jest? -- spytała zdenerwowana dziewczyna.
- Co jest? -- spytała zdenerwowana dziewczyna.
- Szzzzz -- uciszył ją. -- Wsłuchaj się.
Zrobiła to co kazał jej towarzysz - nasłuchiwała. Słyszalny był ogień, jakieś krzyki i przerażający ryk. Zmieniacz chwilę się zawahał, ale w końcu ostrożnie ruszył na przód. Penelop z niepokojem dołączyła do niego. Szli tak cicho, jak potrafili. Czasami brunetce serce chciało wyskoczyć z jej klatki piersiowej, na dźwięk strasznego, niskiego ryku.
Kilkanaście metrów przed nimi pojawiło się światło, a wraz z nim fala gorąca. Opiekun dziewczyny zgasił swoje źródło światła, a ona zaraz po nim i ukryła swoje skrzydła. Przez ledwo widoczne skały, Penelop nieźle się otarła i poobijała. Kilka metrów przed końcem korytarza, ktoś mocno uderzył dziewczynę w głowę przez co straciła przytomność. Lis widząc ją upadającą szybko się odwrócił, ale postać wbiła mu strzałkę usypiającą.
Zrobiła to co kazał jej towarzysz - nasłuchiwała. Słyszalny był ogień, jakieś krzyki i przerażający ryk. Zmieniacz chwilę się zawahał, ale w końcu ostrożnie ruszył na przód. Penelop z niepokojem dołączyła do niego. Szli tak cicho, jak potrafili. Czasami brunetce serce chciało wyskoczyć z jej klatki piersiowej, na dźwięk strasznego, niskiego ryku.
Kilkanaście metrów przed nimi pojawiło się światło, a wraz z nim fala gorąca. Opiekun dziewczyny zgasił swoje źródło światła, a ona zaraz po nim i ukryła swoje skrzydła. Przez ledwo widoczne skały, Penelop nieźle się otarła i poobijała. Kilka metrów przed końcem korytarza, ktoś mocno uderzył dziewczynę w głowę przez co straciła przytomność. Lis widząc ją upadającą szybko się odwrócił, ale postać wbiła mu strzałkę usypiającą.
Nastolatka otwarła swoje jasnoniebieskie oczy. Rozejrzała się szukając przyjaciela, ale bezskutecznie. Dopiero po chwili dotarło do niej gdzie się znajduje. Siedziała na podłodze, a jej ręce były związane z tyłu. Dalej była w jaskini. Spojrzała w lewo i dostrzegła postać ze skrzydłami i ogonem.
Kobieta była w podobnej pozycji co ona. Ruszała na lewo i prawo swoim brązowym ogonem jak pies, ale to nie była oznaka zadowolenia. Brązowe skrzydła zakrywały jej boki dzięki czemu się nie rozpraszała. Ciemnobrązowe rogi jak u byka, dawały jej niebezpieczny wygląd. Gęste, czarne włosy miała związane w wysokiego kucyk, które sięgały jej do talii. Długa, cieniowana grzywka zakrywała połowę jej lewego oka w kolorze złota. Na czole i połowie policzków miała brązowo-złote, duże łuski. Górna część ubioru, była skórzana koloru podobnego do szyszki, a z tyłu miała trzy zapięcia jak w pasku. Bluzka odkrywała jej umięśniony brzuch. Na ramionach przyszyta było ciemnokremowe w ciałowe zawijasy à la poncho , które sięgało jej do połowy kości ramiennej. Luźne, złote rękawiczki sięgały za łokieć. Ciemnobrązowe spodnie nie były normalne, bowiem z lewej i z prawej strony nogi nie miały materiału tylko materiałowe pasy, dzięki czemu dolna część ubioru przylegała do ciała. Na udach miała stalowe płyty ze wciętymi liniami jak smocze łuski. Czarne buty miała do połowy piszczeli.
(Wygląd mniej więcej taki)
Nieznajoma rozglądała się, uważnie obserwując dwóch ciężkozbrojnych żołnierzy stojących tyłem do nich. W momencie, gdy żołnierze dostali rozkaz, wyciągnęli miecze i mieli iść gdzieś na parter, w dłoni Półsmoka pojawiła się mała kula ognia, która spaliła sznur obwiązujący jej dłonie. Penelop widząc żołnierzy idących w stronę wyjścia, popatrzyła na kobietę, ale już jej tam nie było. Kroczyła pośród cieni. Światło pochodni nie oświetlało całego pomieszczenia, bowiem była tylko jedna pochodnia na ścianie, za plecami nastolatki. Brunetka zagwizdała, a ciężkozbrojni się obrócili - zrobili śmiertelny błąd. Machnięciem skrzydeł wzbiła się na wysokość dwóch metrów, po czym wbiła sztylet w kark jednego z mężczyzn. Drugi szybko się zamachnął, ale ona sprawnie odskoczyła i cisnęła kulą ognia w przeciwnika. W ciągu minuty od uwolnienia się kobiety, żołnierze leżeli martwi. Otwarła drzwi i ostrożnie się rozejrzała.
- Uwolnię cię, ale musisz odwrócić uwagę Słowika -- powiedziała przez ramię, dalej obserwując czy nie idzie strażnik.
- Kogo?
- Uwolnię cię, ale musisz odwrócić uwagę Słowika -- powiedziała przez ramię, dalej obserwując czy nie idzie strażnik.
- Kogo?
- Będzie to mężczyzna, ubrany na czarno w kapturze, a na plecach będzie miał dwa miecze. Chusta będzie zakrywała jego usta i nos. Ma na ramionach smocze łuski. Na pewno go rozpoznasz. Umowa?
- Emm... tak -- powiedziała niepewnie.
- Emm... tak -- powiedziała niepewnie.
Gdy brunetka dostrzegła przeciwnika, zwinnie wspięła się na gzyms, gdzie światło nie docierało. Ciężkozbrojny widząc trupy współpracowników, rozejrzał się nadzwyczaj ostrożnie, po czym podszedł do Penelop i kazał jej wstać. Wyprowadził ją z pomieszczenia. Czasami ją szarpnął do przodu, ponieważ stawiała opór. Długa wędrówka po ruinach podziemnego miasta zmęczyła nastolatkę, tym bardziej, że schody po których szła nie były równe. W jednym miejscu były wyższe w innych niższe. Gdy spojrzała w dół, dostrzegła dużego, ciemnozielonego smoka, przykutego grubymi łańcuchami. Skrzydła miał przylegające do ciała i związane, zupełnie jak jego pysk. Ciężkozbrojny szarpnął ją, aby się pośpieszyła.
Przed masywnymi drzwiami rozwiązał jej ręce i kazał wejść. Nastolatka chwilę się zawahała, ale w końcu otwarła drzwi. Za kamiennym biurkiem, na którym walały się różnego rodzaju listy, pergaminy itp, siedział on - Słowik.
Przed masywnymi drzwiami rozwiązał jej ręce i kazał wejść. Nastolatka chwilę się zawahała, ale w końcu otwarła drzwi. Za kamiennym biurkiem, na którym walały się różnego rodzaju listy, pergaminy itp, siedział on - Słowik.
8 lutego 2015
Rozdział 13
Jestem! :D Troszkę długa przerwa w rozdziałach, ale spowodowane jest tym, że pisałam na drugiego bloga LINK. Zapraszam też na blog przyjaciółki LINK. Trzynasty rozdział... kto wie może jest pechowy? :D Nie przedłużając... :)
Dziewczyna ostrożnie wstała, aby nie obudzić towarzysza. Upewniając się, że na pewno śpi, wyszła ze schronienia. Było południe. Twarz Penelop oblał blask ciepłego słońca, ale chłód panujący w górach wygrał. Spojrzała na Ignisa przez ramię i ruszyła drogą w stronę podnóża gór. Od czasu do czasu zerkała na niebo, by zobaczyć bawiące się młode orły. Ścieżka przysypana była warstwą śniegu, ale jasne było gdzie jest, ponieważ gdyby zboczyła z niej wpadłaby w przepaść. Lodowaty wiatr sprawiał, że atramentowy ogień na skrzydłach Lisicy płonął dziko. W związku z tym, iż włosy nie miała spięte, wiatr rozwiewał je prosto na jej twarz. Po półgodzinnym "użerania" się z wiatrem, żywioł niefortunnie zawiał. Ścieżka skręcała, ale "turystka z przymusu" nic nie widziała przez swoje czarne jak pióro kruka włosy. Zrobiła o jeden krok za dużo. Włosy szybciutko wiały w górę, a dziewczynie ukazał się "piękny" widok jeziora ze sporej odległości, która z każdą sekundą malała. Życie przebiegło jej przed oczami. Żałowała, że zostawiła Ignisa i ruszyła w stronę nieznanych lądów na własną rękę. Widząc przelatujące ptaki poniżej, olśniło ją.
***
Dziewczyna ostrożnie wstała, aby nie obudzić towarzysza. Upewniając się, że na pewno śpi, wyszła ze schronienia. Było południe. Twarz Penelop oblał blask ciepłego słońca, ale chłód panujący w górach wygrał. Spojrzała na Ignisa przez ramię i ruszyła drogą w stronę podnóża gór. Od czasu do czasu zerkała na niebo, by zobaczyć bawiące się młode orły. Ścieżka przysypana była warstwą śniegu, ale jasne było gdzie jest, ponieważ gdyby zboczyła z niej wpadłaby w przepaść. Lodowaty wiatr sprawiał, że atramentowy ogień na skrzydłach Lisicy płonął dziko. W związku z tym, iż włosy nie miała spięte, wiatr rozwiewał je prosto na jej twarz. Po półgodzinnym "użerania" się z wiatrem, żywioł niefortunnie zawiał. Ścieżka skręcała, ale "turystka z przymusu" nic nie widziała przez swoje czarne jak pióro kruka włosy. Zrobiła o jeden krok za dużo. Włosy szybciutko wiały w górę, a dziewczynie ukazał się "piękny" widok jeziora ze sporej odległości, która z każdą sekundą malała. Życie przebiegło jej przed oczami. Żałowała, że zostawiła Ignisa i ruszyła w stronę nieznanych lądów na własną rękę. Widząc przelatujące ptaki poniżej, olśniło ją.
Na około trzysta metrów przed pierwszymi koronami drzew, rozchyliła skrzydła. Poczuła duży ból w klatce piersiowej, ale dalej spadała dość szybko. Obserwując ptaki ułożyła swoje ciało w stronę jeziora. Z błyskawiczną prędkością uderzyła w taflę lodowatej wody. Jak poparzona płynęła do brzegu. Czuła, że jej ciało drastycznie się wychładzało. Na ostatkach sił dopłynęła do brzegu. Leżała na śniegu na plecach i ciężko oddychała. Nie mogła uwierzyć w swoje szczęście oraz głupotę. Czując przeszywający chłód, wstała z trudem. Chwiejąc się, ukradkiem oka dostrzegła czerwony śnieg. Szybko zrozumiała, że jej niezagojona rana znowu krwawi. Delikatny płomyczek z jej skrzydeł, lekko rozgrzewał ją tym samym wypalając ranę. Zacisnęła zęby i poszła w stronę powalonego drzewa. Na resztkach sił oderwała kilka gałęzi. Wzięła drobny patyczek i podpaliła swoimi skrzydłami. "Pochodnią" podpaliła oderwane gałęzie, ułożone w ognisko. Usiadła mokra przy ognisku i ogrzewała się. Śnieg pod ciepłem ognia roztopił się, dając Penelop miejsce do siedzenia bez konieczności marznięcia od śniegu. Szybko zdjęła górną część garderoby i ostrożnie odwinęła bandaż. Z taką samą prędkością założyła ubrania z jaką je zdjęła. Zgrzytała zębami i zaciskała pięści z bólu. Siedziała z brodą opartą o kolana podciągnięte pod klatkę piersiową. Spędziła tak około półtorej godziny. Skąpana w cieniu gór, dostrzegła ruch między padającym śniegiem. W panice, stworzyła sztylet. Broń miała ząbkowane boki, szklaną rękojeść, w której pływała niebieskofioletowa substancja - trucizna. Wstała i nerwowo obserwowała miejsce, w którym dostrzegła ruch. Do jej uszy dotarł wściekły śmiech. Nad powalaną sosną, z której oderwała kilka gałęzi przeskoczył Ignis. Miał lekko obnażone zęby. Nerwowo ruszał płonącą końcówką ogona.
- Czemu poszłaś beze mnie?
Przez to, że lis porozumiewał się telepatycznie, nie schował zębów. Broń dziewczyny rozpłynęła się, a nastolatka spuściła wzrok i myślała nad sensowną odpowiedzią, by nie palnąć coś na zasadzie masło maślane.
- Ja... Ja nie wiem. Przepraszam - powiedziała, ponieważ nie miała siły, aby porozumieć się telepatycznie.
- Mogłaś zginąć. Jak nie przez upadek, to przez wyziębienie. Wiesz o tym - towarzysz Penelop schował swoje kły, ale jego ton wskazywał na to, iż jest zły.
- Odbiegając od tematu... Jak się tutaj znalazłeś?
- W tej jaskini było przejście, które doprowadziło mnie właśnie tu.
- A jak mnie znalazłeś?
- Moim węchem. W drodze do ciebie znalazłem tunel, którym możemy pójść.
- Czemu nie tym, którym przyszedłeś tu?
- Zawalił się... Wstawaj i idziemy.
Dziewczyna wstała i ruszyła za lisem. Kilka metrów przed towarzyszem, przeleciały dwa bawiące się orły. "Dzięki" - szepnęła pod nosem, lekko podnosząc kąciki ust. Chłodny wiatr bujał drzewami, na jeziorze wzburzał małe fale, a pobliski śnieg podrzucał do góry. Kilka minut później stanęli przed wejściem. Zmieniacz usłyszał głośny szum, a zaraz po nim Lisica. Spojrzeli się w górę i dostrzegli lawinę. Bez namysłu wbiegli w głąb tunelu. Ogień lisa i Penelop dawał jakiekolwiek źródło światła. Gdyby nie byli nosicielami magi, oblała by ich ciemność.
- Czemu poszłaś beze mnie?
Przez to, że lis porozumiewał się telepatycznie, nie schował zębów. Broń dziewczyny rozpłynęła się, a nastolatka spuściła wzrok i myślała nad sensowną odpowiedzią, by nie palnąć coś na zasadzie masło maślane.
- Ja... Ja nie wiem. Przepraszam - powiedziała, ponieważ nie miała siły, aby porozumieć się telepatycznie.
- Mogłaś zginąć. Jak nie przez upadek, to przez wyziębienie. Wiesz o tym - towarzysz Penelop schował swoje kły, ale jego ton wskazywał na to, iż jest zły.
- Odbiegając od tematu... Jak się tutaj znalazłeś?
- W tej jaskini było przejście, które doprowadziło mnie właśnie tu.
- A jak mnie znalazłeś?
- Moim węchem. W drodze do ciebie znalazłem tunel, którym możemy pójść.
- Czemu nie tym, którym przyszedłeś tu?
- Zawalił się... Wstawaj i idziemy.
Dziewczyna wstała i ruszyła za lisem. Kilka metrów przed towarzyszem, przeleciały dwa bawiące się orły. "Dzięki" - szepnęła pod nosem, lekko podnosząc kąciki ust. Chłodny wiatr bujał drzewami, na jeziorze wzburzał małe fale, a pobliski śnieg podrzucał do góry. Kilka minut później stanęli przed wejściem. Zmieniacz usłyszał głośny szum, a zaraz po nim Lisica. Spojrzeli się w górę i dostrzegli lawinę. Bez namysłu wbiegli w głąb tunelu. Ogień lisa i Penelop dawał jakiekolwiek źródło światła. Gdyby nie byli nosicielami magi, oblała by ich ciemność.
24 grudnia 2014
Życzenia + podziękowania
W tym szczególnym czasie, życzę Wam tyyyyyyyle prezentów! Żebyście przetrzymali okres, gdy każdy członek rodziny będzie powtarzał w kółko "Dobrych ocen w szkole, szczęścia..." itd. Niech te Święta Bożego Narodzenia miną radośnie w gronie rodziny. Niech Was, aż brzuchy zabolą od wigilijnego stołu. Ponadto życzę Wam hucznego sylwestra oraz w pełni skończonych postanowień noworocznych w 2015 roku :*
Wiem nie jestem najlepsza w składaniu życzeń :/ Jeszcze jedno! Zrobiliście mi najlepszy prezent jaki mogłam dostać, oczywiście nie materialny. Chodzi mi o 1,000 wyświetleń na blogu! Naprawdę nie spodziewałam się, że moja wyobraźnia kogoś zaciekawi :) Dziękuję: Mr. Darkness, Ewelinie Koniczynie, Joannie Michalczyk oraz Szaronie Angel za aktywność na blogu i pokazaniu, że są osoby, które to czytają :) Pochwalcie się pod tym postem co dostaliście na święta! :) Po wigilii napiszę wam co dostałam. Zmykam, by pomóc w kuchni :) Wesołych świąt i szczęśliwego nowego roku! :*
Wróciłam z wigilii :) Dostałam "Zniszcz ten dziennik", bransoletkę oraz grę "Assassin's Creed Unity", która właśnie mi się instaluję ^^ Nie oglądałam let's playa z tej części assassin's creed, więc nie mogę się doczekać, aż wcielę się w postać jakiegoś asasyna :)
Wiem nie jestem najlepsza w składaniu życzeń :/ Jeszcze jedno! Zrobiliście mi najlepszy prezent jaki mogłam dostać, oczywiście nie materialny. Chodzi mi o 1,000 wyświetleń na blogu! Naprawdę nie spodziewałam się, że moja wyobraźnia kogoś zaciekawi :) Dziękuję: Mr. Darkness, Ewelinie Koniczynie, Joannie Michalczyk oraz Szaronie Angel za aktywność na blogu i pokazaniu, że są osoby, które to czytają :) Pochwalcie się pod tym postem co dostaliście na święta! :) Po wigilii napiszę wam co dostałam. Zmykam, by pomóc w kuchni :) Wesołych świąt i szczęśliwego nowego roku! :*
Wróciłam z wigilii :) Dostałam "Zniszcz ten dziennik", bransoletkę oraz grę "Assassin's Creed Unity", która właśnie mi się instaluję ^^ Nie oglądałam let's playa z tej części assassin's creed, więc nie mogę się doczekać, aż wcielę się w postać jakiegoś asasyna :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)