A teraz trochę o wycieczce do Niemiec :3 (Kto nie chce, niech leci do " *** " )
Termin był 3-4.12.2014 r.
Wyjazd był o 5 rano, więc to była katorga dla lenia jakim jestem :P Gdy było ciemno tętniłam życiem, a kiedy pojawiło się słońce chciało mi się spać... Tak wiem jetem dziwna :3 Droga minęła dość szybko, ale może dlatego, że było fajne towarzystwo. Nie zapomnę co zrobiliśmy na stacji :P Jak są takie maszyny (?), które przesuwają takie bramki (?) za kasę, wrzuciliśmy 2 zł i uchyliliśmy do połowy przez co 8 osób skorzystało za 2 zł xD. Po wygłupianiu się z kumpelą w autokarze, wreszcie dotarliśmy na miejsce. Było cholernie zimno, a zwiedzaliśmy Drezno przez około 5 godzin na dworze... Ech i to jeszcze w grudniu :/ Po oglądaniu jakiś tam zabytków (czy czegoś tam), mieliśmy 2 godziny wolne na jarmarku bożonarodzeniowym. Co prawda godzinę siedziałam z kumpelami w McDonaldzie, ale fajnie było :D I rzecz, która była dla mnie absurdem... Jechaliśmy do Drezna by pozwiedzać i coś zakupić, po czym wracać do Polski na noc... W hotelu się działo :D Pierwsza rzecz z jakiej się śmiałam to fakt, że miałyśmy pokój czteroosobowy, gdzie było łóżko małżeńskie i kanapa na dwie osoby, podczas gdy inni mieli oddzielne łóżka, ale ok. Cała wycieczka miała pokoju na drugim piętrze, a my i czterech chłopaków z naszej klasy na pierwszym... Ale takie pocieszenie, że oni mieli taki sam pokój jak my :D Najpierw podpierdzieliłam takie małe mydełko i szampon (zupełnie jak Gosia), potem rozwaliłyśmy otwieracz do butelek, który był w kluczyku, ponieważ chciałyśmy "dorwać" się do wody. Jakiś czas później poszłam z koleżanką z innej klasy do jej pokoju gdzie grali w butelkę... to było... ciekawe xD. Nauczyciel nas wygonił, bo cisza nocna. Opiekunowie mieli pokój na 2 piętrze, więc my przed drzwi i łapiemy wi-fi z recepcji :P Akurat mieliśmy pokój na samym końcu korytarza, gdzie nie świeciło światło... Chłopak z klasy mianowicie Bajorek się... hmm... opił. On wypił 3/4 butelki whisky :O Ale mniejsza :D Drugi dzień wycieczki był najgorszym oraz najfajniejszym :/ Najgorszym, ponieważ byliśmy na Tropical Island (gdzieś pod Berlinem), a ja miałam okres :( Co prawda miałam tampony, ale jakoś nie wygodnie :/ Ale na szczęście Paulina też miała i tak gadałyśmy przez 9 godzin. Teraz sobie wyobraźcie jak się czułam widząc piękny basen wzorowany na tropikach, a nie mogłam wejść do wody... W drodze powrotnej się zdrzemnęłam, a kiedy się obudziłam, zobaczyłam znajomych, którzy się "bawią" śpiącym znajomym xD Wróciłam o 2 w nocy w piątek... Spałam do 12 i nie poszłam do szkoły :D Dobra to tyle co Wam napiszę, ponieważ gdybym pisała wszystko ze szczegółami, zajęłoby to więcej, niż rozdział :P
A teraz dalsze przygody Penelop i Ignisa! :)
***
- Wstawaj, śpiąco królewno!
Dziewczynę z błogiego snu wyrwał nie głos Ignisa, lecz chłodny wiatr. Otwarła szybko swoje jasnoniebieskie oczy, w których widać było po uchyleniu powiek, pysk lisa. Drapieżnik polizał ją wesoło i szturchał. Nastolatka odepchnęła go i leniwie usiadła. Przeciągnęła się, po czym przeczesała swoje czarne jak noc włosy. Wstała lekko się chwiejąc. Otrzepała się i rozejrzała dookoła. Szczyt górski spowijała gęsta mgła, która zdawała się tańczyć, jak zagra jej wiatr. Nie widziała miasta w oddali, które wczoraj oblewały promienie zachodzącego słońca. Wytężała wzrok, by dostrzec towarzysza. Serce jej stanęło w gardle, gdy psowaty popchnął ją do tyłu. Raptownie się odwróciła, ale czworonoga już tam nie było.
- Taka poranna gimnastyka! - zaśmiał się psowaty.
Penelop chciała udusić lisa, za taką pobudkę (oczywiście w pozytywnym sensie). Drapieżnik wyłonił się z mlecznego gazu, a jego oczy wpatrywały się w anielice. Zamerdał lekko ogonem i po chwili jego głowa skierowała się w stronę miasta, które było delikatnie widoczne przez mgłę. Dziewczyna spojrzała się w stronę osady. Jej twarz zaznała kilku płatków śniegu.
Podniosła głowę i ujrzała śnieżynki, które tańczyły w ruch grymaśnego, górskie wiatru. Płatki zamrożonej wody, przybierały różne formy, na przykład: stado koni, które galopuje pośród drzew lub smoka szybującego między chmurami. Śnieg tak na prawdę tylko spadał, jak mu wiatr zagra, ale Lisica widziała różne zwierzęta, bądź miejsca.
- Musimy zejść ze szczytu i to jak najszybciej - oznajmił lis.
- W sumie racja, też mi zimno.
- Nie, nie o to chodzi - przekazał telepatycznie, ze znudzonym głosem, a jego ślepia dalej były utkwione w miasto.
- Czyli nie interesuje cię moje zdrowie, tak? - spytała na głos anielica.
- Nie, znaczy tak, znaczy... mniejsza o to. Schodzimy, ale już.
Sierść zwierzęcia nie była już ruda, lecz biała od padającego, zimnego puchu. Końcówka ogona towarzysza zapłonęła, żywym ogniem co ocieplało lisa i pozwalało brunetce dostrzec go. Ruszył dość szybkim tempem w stronę kamiennej ścieżki. Dziewczyna prawie biegła, starając się dotrzymać kroku. Patrząc się na płomień lisa, przypomniało się jej o skrzydłach. Nastolatka poczuła przyjemne ciepło, które przepłynęło przez jej ciało i w końcu zmaterializowało się pod postacią skrzydeł. Czarne pióra zapłonęły atramentowym ogniem. Płomień dziewczyny zaczął "gryźć" się z prawie zasklepioną raną na plecach. Na dodatek, zimy puch spadający z chmur, ograniczał jej widoczność. Nie mówiąc towarzyszowi o wypalaniu się rozciętej skóry, szła z miną, z której można wyczytać tyle co nic.
Kamienna ścieżka pokryta była lodem, więc ostrożność powinna być maksymalna, tym bardziej że widoczność była ograniczona. Schodzili ze szczyty bardzo ostrożnie, lecz w miarę sprawnie, by nie zamarznąć. Penelop miała kilka razy serce w gardle, gdy się poślizgnęła. Po półgodzinnym wytężaniu wzroku za schronieniem, wreszcie znaleźli jaskinię i weszli do niej.
Grota była stosunkowo mała, jakoś wielkości klasy w szkole. Przy wejściu znajdował się niekompletny szkielet człowieka. Gdzieniegdzie na ścianach widniały śladu pazurów, należące na pewno nie do małego drapieżnika. Z długich stalaktytów spadały kropelki wody, formując małe kałuże. Nietoperze mieszkające tu, wlepiały swoje ślepia w lisa i dziewczynę.
- Poczekamy tu, aż śnieg nie przestanie padać - oznajmił Ignis.
- Po pierwsze jest tu zimno, po drugie jest ciemno, a po trzecie...
- Ty masz ciepło od skrzydeł, ja od ogona... W czym problem?
- Eee... no.... no dobra, ale na przyszłość mi nie przerywaj! - oburzyła się Penelop.
Anielica dostrzegając cień towarzysza, przypomniała sobie o Wskrzeszeniu cienia. Skupiła się. Po około 2-3 minutach stworzyła z cieni bandaż, ciuchy codzienne oraz ubiór zimowy. Brunetka o dziwo nie czuła nic, ponieważ całą moc miała w swojej prywatnej, żyjącej "torbie" na magię - Ignisie. Ukryła skrzydła, a przyjemne ciepło zastąpiło lód. Usiadła obok stworzonych rzeczy i poczuła na swoim siedzeniu chłód. Popatrzyła na lisa i doszła do wniosku, że nie uśmiecha jej się, przebieranie w obecności kogoś, nawet jeśli tym kimś jest zwierzę.
- Czy mógłbyś odwrócić się do mnie plecami? - spytała.
- Nie jestem samcem z twojego gatunku. Nie rzucę się na ciebie, jak jakiś napaleniec, bo zobaczyłem bieliznę... Zmądrzej trochę - odpowiedział czworonóg ze znudzonym głosem.
Zmieniacz leżał zwinięty w kłębek i patrzył się na tańczący śnieg, nie zwracając uwagi na Lisice. Mimo wszystko anielica wzięła rzeczy i poszła za lisa. Szybciutko zmieniła ubrania, włącznie z bielizną. Zostawiła tylko całą górę odsłoniętą. Z trudem owinęła ranę bandażem i do tego nie całą. Założyła nową cześć garderoby jeszcze szybciej niż dół. Ujawniła swoje czarne skrzydła i ponownie fala ciepła ogarnęła jej ciało. Usiadła obok Ignisa i równie patrzyła się na płatki śniegu.
- Ten ryś mówił coś o Kariri czy jakoś tak... O co chodziło? - spytała nagle Penelopa.
- Kalisa, Martera mówiła o Kalisie.
- Martera to ten ryś, tak?
- Owszem. Mówisz, że chcesz wiedzieć o co chodzi... Jesteś tego pewna?
- Tak, jestem na sto procent pewna.
- A więc... Pewne dwie przyjaciółki mieszkały w Ksoksonie. Obydwie posiadały moc, więc to była idealna okazja, by zdobyć przyjaciół tym bardziej, że byłem młodym liskiem. Podrapałem w drzwi do ich domu. Otwarła je Liskaret - moja wcześniejsza właścicielka przed tobą. Zaopiekowała się mną i powierzyła mi jej magię. W czasach młodości dokuczała mi Martera - zmieniacz Rowmiel. Często nasze sprzeczki kończyły się na ranach po zębach czy pazurach. Będąc już dorosłym lisem bardzo zżyłem się z Liskaret. Pewnego dnia, tak rozwścieczyłem Marterę, że w nocy zabiła moją przyjaciółkę. Ten samej nocy król nakazał zamordowanie właścicieli zmieniaczy, a samych powierników magi zabrać do pałacu i wyssać z nich moc. Widząc tą wredną kocicę na łańcuchu, doszedłem do wniosku, że czemu mam uratować jej właścicielkę skoro ona z zimną krwią zabiła moją? Uciekłem z miasta i pobiegłem do portalu na tej górze. Wskoczyłem w niego i pałętałem się po ziemiach Vantosa. Pewnego wieczoru trafiłem na ciebie. A dalej sama wiesz....
- To smutne, ale mam pytanie... Co się stało z magią Liskaret?
- Jej moc... jej moc jest we mnie i dzięki temu twoje zaklęcia są potężniejsze. A teraz skończmy ten temat, nie jest to moja ukochana rzecz do rozmowy. Nie wiem, jak ty, ale ja idę spać.
Ignis zasnął opierając głowę na nodze dziewczyny. Penelop nie chciało się spać. Coś ją ciągnęło w głąb krainy, jakaś nieokreślona siła.
- Taka poranna gimnastyka! - zaśmiał się psowaty.
Penelop chciała udusić lisa, za taką pobudkę (oczywiście w pozytywnym sensie). Drapieżnik wyłonił się z mlecznego gazu, a jego oczy wpatrywały się w anielice. Zamerdał lekko ogonem i po chwili jego głowa skierowała się w stronę miasta, które było delikatnie widoczne przez mgłę. Dziewczyna spojrzała się w stronę osady. Jej twarz zaznała kilku płatków śniegu.
Podniosła głowę i ujrzała śnieżynki, które tańczyły w ruch grymaśnego, górskie wiatru. Płatki zamrożonej wody, przybierały różne formy, na przykład: stado koni, które galopuje pośród drzew lub smoka szybującego między chmurami. Śnieg tak na prawdę tylko spadał, jak mu wiatr zagra, ale Lisica widziała różne zwierzęta, bądź miejsca.
- Musimy zejść ze szczytu i to jak najszybciej - oznajmił lis.
- W sumie racja, też mi zimno.
- Nie, nie o to chodzi - przekazał telepatycznie, ze znudzonym głosem, a jego ślepia dalej były utkwione w miasto.
- Czyli nie interesuje cię moje zdrowie, tak? - spytała na głos anielica.
- Nie, znaczy tak, znaczy... mniejsza o to. Schodzimy, ale już.
Sierść zwierzęcia nie była już ruda, lecz biała od padającego, zimnego puchu. Końcówka ogona towarzysza zapłonęła, żywym ogniem co ocieplało lisa i pozwalało brunetce dostrzec go. Ruszył dość szybkim tempem w stronę kamiennej ścieżki. Dziewczyna prawie biegła, starając się dotrzymać kroku. Patrząc się na płomień lisa, przypomniało się jej o skrzydłach. Nastolatka poczuła przyjemne ciepło, które przepłynęło przez jej ciało i w końcu zmaterializowało się pod postacią skrzydeł. Czarne pióra zapłonęły atramentowym ogniem. Płomień dziewczyny zaczął "gryźć" się z prawie zasklepioną raną na plecach. Na dodatek, zimy puch spadający z chmur, ograniczał jej widoczność. Nie mówiąc towarzyszowi o wypalaniu się rozciętej skóry, szła z miną, z której można wyczytać tyle co nic.
Kamienna ścieżka pokryta była lodem, więc ostrożność powinna być maksymalna, tym bardziej że widoczność była ograniczona. Schodzili ze szczyty bardzo ostrożnie, lecz w miarę sprawnie, by nie zamarznąć. Penelop miała kilka razy serce w gardle, gdy się poślizgnęła. Po półgodzinnym wytężaniu wzroku za schronieniem, wreszcie znaleźli jaskinię i weszli do niej.
Grota była stosunkowo mała, jakoś wielkości klasy w szkole. Przy wejściu znajdował się niekompletny szkielet człowieka. Gdzieniegdzie na ścianach widniały śladu pazurów, należące na pewno nie do małego drapieżnika. Z długich stalaktytów spadały kropelki wody, formując małe kałuże. Nietoperze mieszkające tu, wlepiały swoje ślepia w lisa i dziewczynę.
- Poczekamy tu, aż śnieg nie przestanie padać - oznajmił Ignis.
- Po pierwsze jest tu zimno, po drugie jest ciemno, a po trzecie...
- Ty masz ciepło od skrzydeł, ja od ogona... W czym problem?
- Eee... no.... no dobra, ale na przyszłość mi nie przerywaj! - oburzyła się Penelop.
Anielica dostrzegając cień towarzysza, przypomniała sobie o Wskrzeszeniu cienia. Skupiła się. Po około 2-3 minutach stworzyła z cieni bandaż, ciuchy codzienne oraz ubiór zimowy. Brunetka o dziwo nie czuła nic, ponieważ całą moc miała w swojej prywatnej, żyjącej "torbie" na magię - Ignisie. Ukryła skrzydła, a przyjemne ciepło zastąpiło lód. Usiadła obok stworzonych rzeczy i poczuła na swoim siedzeniu chłód. Popatrzyła na lisa i doszła do wniosku, że nie uśmiecha jej się, przebieranie w obecności kogoś, nawet jeśli tym kimś jest zwierzę.
- Czy mógłbyś odwrócić się do mnie plecami? - spytała.
- Nie jestem samcem z twojego gatunku. Nie rzucę się na ciebie, jak jakiś napaleniec, bo zobaczyłem bieliznę... Zmądrzej trochę - odpowiedział czworonóg ze znudzonym głosem.
Zmieniacz leżał zwinięty w kłębek i patrzył się na tańczący śnieg, nie zwracając uwagi na Lisice. Mimo wszystko anielica wzięła rzeczy i poszła za lisa. Szybciutko zmieniła ubrania, włącznie z bielizną. Zostawiła tylko całą górę odsłoniętą. Z trudem owinęła ranę bandażem i do tego nie całą. Założyła nową cześć garderoby jeszcze szybciej niż dół. Ujawniła swoje czarne skrzydła i ponownie fala ciepła ogarnęła jej ciało. Usiadła obok Ignisa i równie patrzyła się na płatki śniegu.
- Ten ryś mówił coś o Kariri czy jakoś tak... O co chodziło? - spytała nagle Penelopa.
- Kalisa, Martera mówiła o Kalisie.
- Martera to ten ryś, tak?
- Owszem. Mówisz, że chcesz wiedzieć o co chodzi... Jesteś tego pewna?
- Tak, jestem na sto procent pewna.
- A więc... Pewne dwie przyjaciółki mieszkały w Ksoksonie. Obydwie posiadały moc, więc to była idealna okazja, by zdobyć przyjaciół tym bardziej, że byłem młodym liskiem. Podrapałem w drzwi do ich domu. Otwarła je Liskaret - moja wcześniejsza właścicielka przed tobą. Zaopiekowała się mną i powierzyła mi jej magię. W czasach młodości dokuczała mi Martera - zmieniacz Rowmiel. Często nasze sprzeczki kończyły się na ranach po zębach czy pazurach. Będąc już dorosłym lisem bardzo zżyłem się z Liskaret. Pewnego dnia, tak rozwścieczyłem Marterę, że w nocy zabiła moją przyjaciółkę. Ten samej nocy król nakazał zamordowanie właścicieli zmieniaczy, a samych powierników magi zabrać do pałacu i wyssać z nich moc. Widząc tą wredną kocicę na łańcuchu, doszedłem do wniosku, że czemu mam uratować jej właścicielkę skoro ona z zimną krwią zabiła moją? Uciekłem z miasta i pobiegłem do portalu na tej górze. Wskoczyłem w niego i pałętałem się po ziemiach Vantosa. Pewnego wieczoru trafiłem na ciebie. A dalej sama wiesz....
- To smutne, ale mam pytanie... Co się stało z magią Liskaret?
- Jej moc... jej moc jest we mnie i dzięki temu twoje zaklęcia są potężniejsze. A teraz skończmy ten temat, nie jest to moja ukochana rzecz do rozmowy. Nie wiem, jak ty, ale ja idę spać.
Ignis zasnął opierając głowę na nodze dziewczyny. Penelop nie chciało się spać. Coś ją ciągnęło w głąb krainy, jakaś nieokreślona siła.
1. Jesteś interesującą osobą ;)
OdpowiedzUsuń2. Brawo! Rozdział przyciągnął nowego czytelnika!
3. Biorę się do czytania pierwszego, drugiego rozdziału itd :D
4. Życzę, jak najwięcej czytelników ;)
1. ;)
Usuń2. Cieszę się niezmiernie :D
3. Tylko nie za szybko, bo nie będziesz miał co czytać panie Darkness :D
4. Dziękuję :)
5. Panna Shadow i Pan Darkness :* a na serio to fajnie wiedzieć, że ktoś jest tak samo mroczny (?) jak ja :D
Czy tylko mi było smutno, gdy czytałam historię Ignisa? :'( A swoją drogą, bardzo ciekawą miałaś wycieczkę panno Shadow :D
OdpowiedzUsuńWiem ^^ A i w ogóle nie spodziewałam się, że komuś będzie smutno podczas czytania historii Ignisa, ale ok :)
UsuńAh ta wycieczka. :D I zeżarło mi 2 zł! ;)
OdpowiedzUsuńOj chociaż stacja zarobiła 2 zł, a nie 16 zł :P
Usuń