10 listopada 2014

Rozdział 9

Przepraszam, że była taka długa przerwa, ale szkoła robi swoje. Miałam testy, kartkówki i musiałam się przygotować do poprawy. Ponadto moja wena powiedziała "Radź sobie sama, ja mam wolne.", więc doszłam do wniosku, że nie chcę pisać byle czego, tylko napiszę coś z czego będę zadowolona. A swoją drogą, podoba się nowy wygląd bloga? :)  Nieprzedłużająca, mam nadzieje, że się spodoba ten rozdział. :)

*** 

     Jedno uderzenie, drugie, trzecie i nic. Bordowy orzech, wielkości pięści, zrobił małe wgniecenia w korzeniu drzewa, a sam "wyszedł bez szwanku". Lisica coraz bardziej się denerwowała, ponieważ ów orzech był jedynym źródłem pożywienia w pobliżu. Uderzyła jeszcze raz o podstawę wielkiego dębu i usłyszała głos nad sobą.
     - Jak ty śmiesz?! Jak ty śmiesz zabierać temu majestatycznemu drzewu jego owoce?! - oburzyła się istota, ukryta w liściach. Jej głos wskazywał na to, że jest kobietą.
     - Przepraszam! Nie wiedziałam, że to drzewo ma swojego strażnika, a raczej strażniczkę. - powiedziała Penelop z lekkim zdenerwowaniem, patrząc się w soczyście zielone liście.
     - Strażniczkę TEGO drzewa? Jestem strażniczką tej części puszczy, a ty nie masz prawa niszczyć piękna tego miejsca.
     - Zerwałam jeden orzech. JEDEN. Jak to mogło zniszczyć wygląd tego miejsca?
     - Podam ci przykład. Jakie ma znaczenie jeden pokój w twoim domu? - odpowiedziała strażniczka z zaciekawionym głosem.
     - No dobrze, szczerze cię przepraszam. - dziewczyna odłożyła orzech na ziemię - A swoją drogą, dlaczego się chowasz?
Nastała chwila ciszy. Nastolatka za plecami usłyszała kroki. Odwróciła się i ujrzała ów Strażniczkę. 
     Była to wysoka, szczupła kobieta w sukni z mgły. Dosłownie z gęstej, ciemnozielonej mgły, otulającą jej ciało. Skórę miała bladą w brązowe plamki. Blond włosy ze szmaragdową pasemkom, uplecione miała w warkocz na boku. Oczy Strażniczki miały barwę morską zaś usta były czarne jak bezgwiezdna noc.
     - Co to za rana na twoich plecach? - spytała Strażniczka spokojnym głosem.
     - Sama nie wiem skąd ją mam.  Jak masz na imię? - spytała Penelop zmieniając temat.
     - Zwą mnie Terrama Kwiat Północy, a ciebie?
     - Penelop Barratier, miło mi panią poznać.
     - Ściemnia się. - stwierdziła Strażniczka - Choć za mną.
Nastolatka miała obawy, ponieważ nie znała tej istoty. Może chciała ją zabić lub torturować, a może jeszcze gorsze rzeczy.
     - Idziesz czy nie? - spytała zniecierpliwiona blondynka.
W końcu wszystkie złe scenariusze dziewczyny wyrzuciła z głowy i  poszła z lekkim lękiem za Terramą. Kobieta szybko i zgrabnie poruszała się między drzewami. Co innego można powiedzieć o Penelop. Potykała się, zahaczała włosami o gałęzie i z trudem dotrzymywała kroku Strażniczce. Z każdą chwilą światło słoneczne, pochłaniała ciemność.
     Po niecałym godzinnym marszu, niebo rozjaśniły gwiazdy, które było od czasu do czasu widać pomiędzy koronami drzew, a ich blask dawało słupy światła. Blondynka coraz bardziej znikała z pola widzenia nastolatki, aż po chwili znikła całkowicie. 

     Penelop usłyszała śmiech. Chłody i wredny śmiech.
     - Jaką ty jesteś naiwną istotą. - w mroku, Lisica dostrzegła dwa, świecące punkty. Po chwili znikły, a nastolatka upadła na twardy korzeń. Z rany na plecach sączyła się gorąca, lepka krew, lecz nie bordowa tylko czarna. Po kilku sekundach analizowania co się stało, jeden koniec liny oplótł się wokół szyi Lisicy, zaś drugi koniec trzymała Strażniczka stojąca za nią. Kobieta gwałtownie pociągnęła sznur, a nastolatka podniosła się na nogi. Lina znikła, ale w miejscu gdzie się oplotła leciała krew. Na twarzy nastolatki malował się ból, zmieszany ze złością.
     - To jeszcze nie koniec. - Usta Terramy ułożyły się w złośliwy uśmiech, zaś w jej oczach było widać żądze krwi. Penelop czuła jak płonie. Dosłownie płonie. W ręce Strażniczki pojawił się ogień, który nie palił ów kobietę, ale powiedzmy, że palił skórę Penelop, w końcu całą była w płomieniach. Dlaczego powiedzmy? Otóż skóra nastolatki była nietknięta, ale ból był jakby palili ją żywcem. Przez cały czas tortur nie wydała z siebie dźwięku. Żadnego krzyku, szlochania czy czegokolwiek innego - skupiała się. W końcu osiągnęła swój cel. W jej ręce pojawił się ostry jak brzytwa sztylet. Szybko wstała i z precyzją oraz szybkością poderżnęła gardło blondynce. Jej martwe ciało spłonęło w zielonych płomieniach, pozostawiając małą kupkę popiołu.
     Penelop usiadła na masywnym, obrośniętym mchem korzeniu, wyrzuciła sztylet i spojrzała na swoje ręce. Były całe we krwi. Krwi osoby, z którą nie dawno rozmawiała. Nie mogła uwierzyć w to co zrobiła. Zamordowała z zimną krwią, żyjącego człowieka. Szybko dostrzegła mały strumyczek, wstała i umyła w nim ręce. Ponownie usiadła, a jej podświadomość się odezwała.  

     "No co tam? Zadowolona z siebie? Zamordowałaś kogoś. Zabiłaś. Zabiłaś z taką lekkością, z taką gracją, z takim gniewem. Spójrz na swoje ręce. Jesteś do tego stworzona. Do zadawania bólu i cierpień. A wiesz czemu? Przez tą księgę, tą księgę w obcym języku jakim znają tylko istoty mroku, tą księgę w której był zaklęcia drobne po zabójcze, tą księgę przez którą izolowałaś się od świata. Pamiętasz zapewne jak byłaś mała i studiowałaś codziennie jej strony, jak nazywali cię dziwaczką i odludkiem, jak czarowałaś sobie małe smoki i poznawałaś ich zachowanie, anatomie oraz zdolności. Do póki nie poznałaś tej Karoliny. Odciągnęła cię od tej tajemniczej lektury. Zapomniałaś o tej książce. Przez tą głupią niemagiczną istotę, nie byłabyś w tej sytuacji. Nie spłonął by pałac Mrocznego Kosiarza, nie byłabyś taka naiwna, Terrama nie byłaby martwa..." 
     - Cicho bądź! - krzyknęła Penelop, ze łzami w oczach. Rana na plecach piekła ją niemiłosiernie, tak samo jak rana na szyi. 
     Po kilkunastu minutach płaczu, uspokoiła się i zaczęła się zastanawiać nad sensem słów swojej podświadomości. Rzeczywiście izolowała się od swoich rówieśników, ponieważ miała nos zawsze w tej książce. Nie lubiła się bawić lalkami czy chodzić w sukienkach. Była inna. Tajemnicza i zamknięta. Dusiła w sobie emocje jakie tylko miała jak była młodsza. Odkąd pamięta jej twarz mówiła tyle co nic,a wzrok zawsze był zimny i pusty. Dzięki tej grubej księdze wyczarowała sztylet, ponieważ ów lektura miała rożne zaklęcia nie wszystkie, ale większość. Prawda, która najbardziej ją bolała to ta, że rzeczywiście przez swoją najlepszą przyjaciółkę - Karolinę - schowała księgę  w swojej pamięci  w przegródce o nazwie: "Przez to inaczej patrzysz na świat." Z kamienną miną i pusty wzrokiem patrzyła na dwa, lisy bawiące się w oddali.
     Toczyła wojnę sama ze sobą. Wiedziała, że przez swoją najlepszą przyjaciółkę jest w tej sytuacji, ale wypierała się tego tak bardzo jak tylko mogła. Zamknęła oczy by się wyciszyć. Coś jej przerwało stan spokoju, mianowicie dwa lisy, które zaczęły ją wąchać. Gdy tylko otwarła oczy jeden uciekła, ale drugi został i się przyglądał z zaciekawieniem. Przybliżył nos i zaczął ją lizać. Lisica z lekkim uśmiechem odepchnęła psowatego, a ten położył się obok niej i czekał. Z lekkim wahaniem nastolatka pogłaskała go. Uśmiechnęła się gdy zobaczyła, że lis domaga się więcej głaskania.
     - Chcesz być mój? - zaśmiała się. Lis wstał, popatrzył na nią i zawył. Ze zdziwioną miną Penelop zaczęła wymyślać imię.
     - Będziesz miał na imię... hmm... Ignis.
Lis położył się na jej nogach i leżał. W końcu Lisica niewytrzymała i zasnęła, a na nogach miała swojego nowego, czworonożnego przyjaciela. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz