***
Lis czuwał nad swoją nową "właścicielką". Nasłuchiwał uważnie nocnych odgłosów panujących w puszczy. Jak co półgodziny wstał i potruchtał na północ, bowiem Penelop zasnęła nieopodal jamy niedźwiedzia. Zwinnie, szybko i ostrożnie poruszał się między korzeniami. Gruba, puszysta oraz gęsta sierść chroniła go przed kolcami niektórych krzaków. Puszcza nocą była równie piękna co niebezpieczna. Słupy światła rzucane przez gwiazdy, oświetlały gdzieniegdzie. Letni wiaterek niósł ze sobą nowe wiadomości, a echem roznosiła się słabo słyszalna muzyka nimf. Ignis cichutko wskoczył na kamień obrośnięty mchem i skrył się w miejscu, gdzie gwiazdy nie sięgały swoim światłem. Uważnie obserwował leże niedźwiedzia. Jedyne co zobaczył to ciemność i kilka kości w środku. Teraz zdał się na słuch i węch. Nie było śladu obecności masywnego drapieżnika, więc rudy psowaty powoli wycofywał się w stronę śpiącej nastolatki. Wracał okrężną drogą, ponieważ czuł czyjąś obecność. Natrafił na strumyczek, ale mimo pragnienia przeskoczył go, ponieważ wydawał się podejrzany. Skoczył w stertę ususzonych liści, które go pochłonęły. Stał po uszy w liściach. "Słyszałem tam coś!" - te słowa "wyłapał" jego słuch. Pozostał w bezruchu i czekał. Po kilku chwilach, niedaleko Ignisa stało trzech strażników Vantosa. Byli to wysocy mężczyźni, ubrani w lekkie zbroje i każdy z nich miał łuk. Piękny pozłacany łuk z jakimiś runami.
-Ta dziewczyna raczej już zginęła. Po co my ją szukany? - powiedział pierwszy zmęczonym, niskim głosem.
-W sumie to sam nie wiem. Rozkaz to rozkaz, a teraz odpocznijmy. Całą noc szliśmy, a teraz wstało słońce. Kto jeszcze jest zmęczony? - spytał z lekkim uśmiechem drugi łucznik.
-Każdy. - stwierdził trzeci.
-Jeszcze zaczęło padać! - zdenerwował się pierwszy. Rzeczywiście zaczęło podać. Deszcz był letni, ale gęsty. Rozejrzeli się i wybrali duży głaz, pod rozłożystą koroną, nieopodal miejsca, w którym stał spanikowany lis. Już mieli usiąść, gdy psowaty nie wytrzymał i wyskoczył z kupki liści. Zwinnie przebiegł między mężczyznami i znikł w cieniu drzew. Strażnicy popatrzyli się na siebie i bez większego namysłu usiedli na gładzie. W trakcie biegu, Ignis wyczuł obecność niedźwiedzia. Jeszcze szybciej biegł w obawie o własne życie.
-Ta dziewczyna raczej już zginęła. Po co my ją szukany? - powiedział pierwszy zmęczonym, niskim głosem.
-W sumie to sam nie wiem. Rozkaz to rozkaz, a teraz odpocznijmy. Całą noc szliśmy, a teraz wstało słońce. Kto jeszcze jest zmęczony? - spytał z lekkim uśmiechem drugi łucznik.
-Każdy. - stwierdził trzeci.
-Jeszcze zaczęło padać! - zdenerwował się pierwszy. Rzeczywiście zaczęło podać. Deszcz był letni, ale gęsty. Rozejrzeli się i wybrali duży głaz, pod rozłożystą koroną, nieopodal miejsca, w którym stał spanikowany lis. Już mieli usiąść, gdy psowaty nie wytrzymał i wyskoczył z kupki liści. Zwinnie przebiegł między mężczyznami i znikł w cieniu drzew. Strażnicy popatrzyli się na siebie i bez większego namysłu usiedli na gładzie. W trakcie biegu, Ignis wyczuł obecność niedźwiedzia. Jeszcze szybciej biegł w obawie o własne życie.
***
Krople deszczu zagościły na twarzy śpiącej nastolatki. Otwarła leniwie swoje jasnoniebieskie oczy i starła kropelki ze swojej skóry. Wstała powoli, a pogoda rozpadała się na dobre. Przełknęła ślinę i poczuła lekko klujący ból na szyi. Przypomniał jej się tamten wieczór. Na samą myśl o kolejnym zamordowaniu chciało się jej płakać. Szybko zmieniła temat do myślenia.
- Gdzie jest ten lis? Ty idiotko, to przecież dzikie zwierze nie zostanie z tobą. - powiedziała sama do siebie. Była głodna, zdołowana i zamyślona. Pewien dźwięk przywrócił ją na ziemię. Usłyszała ryk. Ryk charakterystyczny dla niedźwiedzia. Zza powalonego drzewa wybiegł ów drapieżnik. Penelop w panice nie wiedziała co robić. Uciekać czy czekać na cud. Wdrapać się na drzewo czy biec na oślep między drzewami. Ulewa ograniczała widoczność, więc nastolatka zdawała się bardziej na słuch niż na wzrok. Drapieżnik był coraz bliżej dziewczyny, gdy coś ugryzło go w tylną kończynę. Gwałtownie się odwrócił, by dostrzec źródło ataku. Kontem oka dostrzegł rudy ogon. Ignis wskoczył z trudem na grzbiet niedźwiedzia i ugryzł go w kark. Masywny drapieżnik złapał go za ogon i "rzucił" na korę drzewa. Zmierzał w jego kierunku by go najprawdopodobniej zabić. Penelop w przerażeniu wzięła duży kamień i rzuciła go w stronę niedźwiedzia. Trafiła, drapieżnik stanął. Lis szybko wstał i przebiegł kilka centymetrów od dziewczyny, a ta bez chwili namysłu pobiegła za nim.
Ledwo dostrzegała Ignisa w ulewie. W oddali słyszała ryk drapieżnika, ale nieprzejmowana się nim. Nieraz upadła, ponieważ potykała się o korzenia drzew. Po kilku minutach zwolnił kroku i rozglądał się uważnie. Chwilę postał i potruchtał w stronę drzewa. Popatrzył się na dziewczynę i wszedł do nory. Nastolatka zmieszana poszła za nim i wczołgała się do środka. W niektórych miejscach wystawały korzenie drzewa. Jama była dość wysoka, aby nastolatka stała lekko zgarbiona. Na środku był rozpalony mały ogień, który dawał światło i ciepło. Ignis leżał liżąc sobie lewą łapę, ponieważ niedźwiedź drapnął ją swoim pazurem. Dziewczyna usiadła obok lisa i zaczęła go głaskać po głowie.
- Dziękuję. - powiedziała Lisica parząc w tańczący ogień.
- Nie ma sprawy. - dziewczyna usłyszała głos w swojej głowię.
- Ty... ty gadasz?! - spytała z niedowierzaniem.
- Nie tyle co gadam, a porozumiewam się telepatycznie. Ty też tak możesz wystarczy, że będziesz chciała. - odpowiedział znudzonym głosem lis.
- Eee udało się? - dziewczyna nie wydała żadnego dźwięku, ale lis przytaknął.
- Mogę być twoim zmieniaczem?
- Kim? - spytała na głos.
- Zmieniaczem. Nie wiesz kto to? - spytał zdziwiony Ignis. Nastolatka pokręciła przecząco głową i przybliżyła się do ogniska, by się wysuszyć. - Zmieniacz to zwierzę, które przechowuję twoją moc. Dajesz mi swoją magię i jest ci lżej. W sensie nie czujesz się taka przytłoczona. Nie mogę jej używać, ale ją w sobie noszę. Nie zabiorą ci magi, ponieważ muszą zabrać ją mnie.
- Czyli taki jakby antywirus, tak?
- Można tak to powiedzieć, ale jest jeszcze druga strona medalu. Jak zginę to magia wraca do ciebie, ALE zadaje ci ból, aż znajdziesz kolejnego zmieniacza. To jest droga w jedną stronę. Do końca życia będziesz musiała mieć jakieś zmieniacze, by nie odczuwać bólu. Twój wybór.
- Dobrze, będziesz moim zmieniaczem.
- Zgadzasz się bez zastanowienia?
- Ufam ci. Mogłeś zginąć, ale zaatakowałeś tą górę mięśni czyli niedźwiedzia. Nie znasz mnie, ale ryzykowałeś dla mnie.
- Naprawdę tego chcesz? - dziewczyna pokiwała głową - Dobrze.
Lis wstał stanął naprzeciw dziewczyny, zamkną oczy, a jego sierść zaczęła lekko płonąć. Penelop czuła jakby siły witalne ją opuściły, by ponownie wrócić. Ignis przestał płonąć, a dziewczynie czuła dziwną lekkość. Lis położył się obok niej i zamknął oczy.
- Dziwne uczucie takie... takie... nie da się tego opisać, ale czuję się inaczej. Ta z innej beczki jak ty masz na imię?
- Ignis. Moje myśli przelałem w ciebie. Nasunąłem ci ta imię.
- Nic ci nie jest w łapę? - spytała z troską.
- Nic takiego, jutro będzie jak nowa. - lis chwilę milczał nasłuchując - Przestało padać.- oznajmił. Dziewczyna siedziała, patrząc się pusto w ogień. Ignis zasnął zostawiając nastolatkę samą.
"Ooo, Penelopka ma zwierzątkoooo... jak uroczo. Tylko uważaj, by kolejne serce nie stanęło przez ciebie. Niedługo kolejne życie zniknie z tej krainy mianowicie twoje jak tak będziesz ufała każdemu. Niby taka twarda, taka stanowcza, taka odważna, a godzinę temu chciała płakać, na myśl o zamordowaniu Terramy. A pamiętasz Vantosa? Jak go kochasz? Ale on ciebie nie kocha. Nie wysłał kogoś, by ciebie szukał. Ty naprawdę myślałaś, że on się tobą interesuje? Byłaś jego lalką, a on ciągnął za sznurki. Byłaś, jesteś i będziesz tylko narzędziem w czyiś rękach."
Jedna, tylko jedna gorzka łza poleciała Lisicy po policzku. Nienawidziła swojej podświadomości. Nienawidziła ją za tą, że mówiła prawdę. Bardzo bolesną prawdę. Dziewczyna cicho wyszła z nory, by nie obudzić lisa. Na zewnątrz było chłodno w przeciwieństwie do nory. Powietrze było wilgotne. Z kłębkiem myśli wdrapała się na samą koronę drzewa. Na górze jej twarz zasmakowała chłodnego wiatru z południa. Oczy dostrzegły słońce zza chmur, a do jej uszu doleciał śpiew ptaków. Została sama ze sobą. Mogła pokrążyć się w marzeniach i oderwać od szarej rzeczywistości.
- Gdzie jest ten lis? Ty idiotko, to przecież dzikie zwierze nie zostanie z tobą. - powiedziała sama do siebie. Była głodna, zdołowana i zamyślona. Pewien dźwięk przywrócił ją na ziemię. Usłyszała ryk. Ryk charakterystyczny dla niedźwiedzia. Zza powalonego drzewa wybiegł ów drapieżnik. Penelop w panice nie wiedziała co robić. Uciekać czy czekać na cud. Wdrapać się na drzewo czy biec na oślep między drzewami. Ulewa ograniczała widoczność, więc nastolatka zdawała się bardziej na słuch niż na wzrok. Drapieżnik był coraz bliżej dziewczyny, gdy coś ugryzło go w tylną kończynę. Gwałtownie się odwrócił, by dostrzec źródło ataku. Kontem oka dostrzegł rudy ogon. Ignis wskoczył z trudem na grzbiet niedźwiedzia i ugryzł go w kark. Masywny drapieżnik złapał go za ogon i "rzucił" na korę drzewa. Zmierzał w jego kierunku by go najprawdopodobniej zabić. Penelop w przerażeniu wzięła duży kamień i rzuciła go w stronę niedźwiedzia. Trafiła, drapieżnik stanął. Lis szybko wstał i przebiegł kilka centymetrów od dziewczyny, a ta bez chwili namysłu pobiegła za nim.
Ledwo dostrzegała Ignisa w ulewie. W oddali słyszała ryk drapieżnika, ale nieprzejmowana się nim. Nieraz upadła, ponieważ potykała się o korzenia drzew. Po kilku minutach zwolnił kroku i rozglądał się uważnie. Chwilę postał i potruchtał w stronę drzewa. Popatrzył się na dziewczynę i wszedł do nory. Nastolatka zmieszana poszła za nim i wczołgała się do środka. W niektórych miejscach wystawały korzenie drzewa. Jama była dość wysoka, aby nastolatka stała lekko zgarbiona. Na środku był rozpalony mały ogień, który dawał światło i ciepło. Ignis leżał liżąc sobie lewą łapę, ponieważ niedźwiedź drapnął ją swoim pazurem. Dziewczyna usiadła obok lisa i zaczęła go głaskać po głowie.
- Dziękuję. - powiedziała Lisica parząc w tańczący ogień.
- Nie ma sprawy. - dziewczyna usłyszała głos w swojej głowię.
- Ty... ty gadasz?! - spytała z niedowierzaniem.
- Nie tyle co gadam, a porozumiewam się telepatycznie. Ty też tak możesz wystarczy, że będziesz chciała. - odpowiedział znudzonym głosem lis.
- Eee udało się? - dziewczyna nie wydała żadnego dźwięku, ale lis przytaknął.
- Mogę być twoim zmieniaczem?
- Kim? - spytała na głos.
- Zmieniaczem. Nie wiesz kto to? - spytał zdziwiony Ignis. Nastolatka pokręciła przecząco głową i przybliżyła się do ogniska, by się wysuszyć. - Zmieniacz to zwierzę, które przechowuję twoją moc. Dajesz mi swoją magię i jest ci lżej. W sensie nie czujesz się taka przytłoczona. Nie mogę jej używać, ale ją w sobie noszę. Nie zabiorą ci magi, ponieważ muszą zabrać ją mnie.
- Czyli taki jakby antywirus, tak?
- Można tak to powiedzieć, ale jest jeszcze druga strona medalu. Jak zginę to magia wraca do ciebie, ALE zadaje ci ból, aż znajdziesz kolejnego zmieniacza. To jest droga w jedną stronę. Do końca życia będziesz musiała mieć jakieś zmieniacze, by nie odczuwać bólu. Twój wybór.
- Dobrze, będziesz moim zmieniaczem.
- Zgadzasz się bez zastanowienia?
- Ufam ci. Mogłeś zginąć, ale zaatakowałeś tą górę mięśni czyli niedźwiedzia. Nie znasz mnie, ale ryzykowałeś dla mnie.
- Naprawdę tego chcesz? - dziewczyna pokiwała głową - Dobrze.
Lis wstał stanął naprzeciw dziewczyny, zamkną oczy, a jego sierść zaczęła lekko płonąć. Penelop czuła jakby siły witalne ją opuściły, by ponownie wrócić. Ignis przestał płonąć, a dziewczynie czuła dziwną lekkość. Lis położył się obok niej i zamknął oczy.
- Dziwne uczucie takie... takie... nie da się tego opisać, ale czuję się inaczej. Ta z innej beczki jak ty masz na imię?
- Ignis. Moje myśli przelałem w ciebie. Nasunąłem ci ta imię.
- Nic ci nie jest w łapę? - spytała z troską.
- Nic takiego, jutro będzie jak nowa. - lis chwilę milczał nasłuchując - Przestało padać.- oznajmił. Dziewczyna siedziała, patrząc się pusto w ogień. Ignis zasnął zostawiając nastolatkę samą.
"Ooo, Penelopka ma zwierzątkoooo... jak uroczo. Tylko uważaj, by kolejne serce nie stanęło przez ciebie. Niedługo kolejne życie zniknie z tej krainy mianowicie twoje jak tak będziesz ufała każdemu. Niby taka twarda, taka stanowcza, taka odważna, a godzinę temu chciała płakać, na myśl o zamordowaniu Terramy. A pamiętasz Vantosa? Jak go kochasz? Ale on ciebie nie kocha. Nie wysłał kogoś, by ciebie szukał. Ty naprawdę myślałaś, że on się tobą interesuje? Byłaś jego lalką, a on ciągnął za sznurki. Byłaś, jesteś i będziesz tylko narzędziem w czyiś rękach."
Jedna, tylko jedna gorzka łza poleciała Lisicy po policzku. Nienawidziła swojej podświadomości. Nienawidziła ją za tą, że mówiła prawdę. Bardzo bolesną prawdę. Dziewczyna cicho wyszła z nory, by nie obudzić lisa. Na zewnątrz było chłodno w przeciwieństwie do nory. Powietrze było wilgotne. Z kłębkiem myśli wdrapała się na samą koronę drzewa. Na górze jej twarz zasmakowała chłodnego wiatru z południa. Oczy dostrzegły słońce zza chmur, a do jej uszu doleciał śpiew ptaków. Została sama ze sobą. Mogła pokrążyć się w marzeniach i oderwać od szarej rzeczywistości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz