4 października 2014

Rozdział 6

          Nastolatka obudziła się wyspana. Po raz pierwszy wyspana bez myśli, że dzisiaj może będzie kartkówka itd, itp. Wstała z łóżka i nie za bardzo wiedziała co robić. "Może poszukam jakiegoś ubrania? Albo poszukam kogoś lub czegoś?" - mówiła w myślach. Zauważyła, że na fotelu jest strój. Podeszła do niego i zobaczyła karteczkę. "Ubierz to. Widzimy się w błoniach czyli tam gdzie rozmawiałaś ze mną." - przeczytała. Spojrzała na strój i się skrzywiła. Górna część ubioru przypominała biustonosz sportowy, tyle że skórzany. Do tego dochodziły skórzane rurki i czarne kozaki do połowy piszczeli na koturnie, który miał tak na oko 5 cm. Nie za szybko założyła ten skórzany zestaw, ponieważ nie był luźny tylko przylegający do jej ciała. Nie podobało jej to, że miała odsłonięty brzuch, wcięty dekolt i w połowie odsłonięte plecy.
-A co ze skrzydłami?" - powiedziała sama do siebie. Obejrzała się i nie miała czarnych, lekko płonących skrzydeł. Spojrzała jeszcze raz na kartkę i zdębiała - Jak ja trafię na błonie?!
Wyszła z sypialni dość nieswojo, ponieważ ten strój ją krępował. Poszła szybkim krokiem przez korytarz i na zakręcie wpadła na jakąś niebieskowłosą kobietę.
-Przepraszam. Wie pani jak dojść na błonie?
-Nic się nie stało. - uśmiechnęła się do niej - Idź tym korytarzem do końca, potem lewymi schodami w dół,  mijasz bibliotekę i przechodzisz przez drzwi, które obrósł bluszcz.
-Dziękuje. Naprawdę, bo inaczej bym błądziła po tym zamku.
-Nie ma sprawy.
          Dziewczyna poszła do końca korytarz i stanęła myśląc "Które schody to miały być?! Czasem powinnam być mniej zamyślona i uważać. Dobra to pójdę w prawe.". Szła spiralnymi schodami w dół, patrząc na obrazy na ścianach. Doszła do dwóch korytarzy. "Który wybrać?" - powiedziała sobie w myślach. Wybrała lewy, długi, korytarz, który co jakiś czas miał schodek w dół. Weszła w drzwi i znalazła się w pałacowej stajni. Konie przypominały konie fryzyjskie, tyle że były białe. Błyskawicznie wyszła ze stajni, by nikt ją nie zauważył. Wracała się korytarzem i teraz wybrała prawy. Szła nim już dość zdyszana, ponieważ iść szybko i się nie zabić na koturnach to był wyczyn dla Penelop, która zawsze chodziła w obuwiu płaskim np: trampki, baletki. W końcu doszła do końca i otworzyła drzwi. Tym razem była w szklarni.
-Przepraszam. - odezwała się do ogrodnika - jak stąd trafię na błonie?
-Na końcu szklarni po prawej są drzwi. Przejdź przez nie i skręć w lewo miniesz bibliotekę. Dalej powinnaś sama trafić. - odpowiedział jej ogrodnik, który był z korzeni.
-A jak pójdę w prawo, a nie w lewo, gdzie trafię?
-Do wieży, z której jest piękny widok, a pod jej schodami jest jeszcze korytarz od innej części pałacu.
-Dobrze wiedzieć. Do widzenia.
-Do widzenia młoda damo.

          Szła po szklarni podziwiając dziwne rośliny, a to kwiaty co wyglądały jak sidła na niedźwiedzie, albo krzaki z żyjącymi korzeniami. Po kilku minutowym spacerze pośród dziwacznych  roślin wyszła ze szklarni i coś ją pokusiło, by pójść na wieże. Tak też zrobiła. Szła w stronę schodów. Gdy do nich dotarła zniechęciła się, ponieważ schody były spiralne i do tego wydawały się wysokie. W połowie zobaczyła drzwi, ale minęła je. Po tułaczce dotarła  na sam szczyt. Rzeczywiście widok był ładny. Widziała żołnierzy, którzy trenowali, bujna puszczę, która sięgała do stóp gór, wodospad nie daleko pałacu, stado kruków patrolujące czy nie ma zagrożenia, i słupy światła słonecznego przebijające się przez chmury. Mogła by tak stać i stać, ale przypomniała sobie po co miała iść na błonie, do Vantosa. Nie chętnie schodziła z wieży, bo żal było nie patrzeć na piękno tego świata. Gdy już była prawie na samym dole dostrzegła Pana podziemia opierającego się o ścianę, który najprawdopodobniej czekał na nią. Nie wiedziała co myśleć, z jednej strony była uradowana, że go widzi, z innej strony bała się co może się stać, a jeszcze z innej strony była zawstydzona i skrępowana ubraniem jaki miała na sobie. Zeszła szybko z schodów nic nie mówiąc. Stanęła przednim, ale unikała kontaktu wzrokowego.
-Miałaś iść na błonie. - powiedział spokojnym, ale chłodnym głosem.
-Ja... ja się z-zgubiłam i...
-Kochana, potrafię rozpoznać kiedy ktoś kłamie. Ty mówisz w połowie prawdę i w połowie kłamstwo. - przerwał jej, mówiąc chłodnym tonem z lekką złością.
-Byłam ciekawa tego pałacu. - odpowiedziała krótko, ale dalej nie patrząc na Śmierć.
-Dlaczego się nie patrzysz na mnie?
-Eee...
-Przecież cię nie zabiję za twoją ciekawość.
-Po prostu... EJ! Co robisz?! - oburzyła się brunetka, gdy Vantos położył ręce na jej biodrach.
-Zwracam twój wzrok na mnie. - delikatnie się uśmiechnął, trochę odsłaniając swoje białe zęby.
-Masz ciepłe dłonie. - i takie delikatne dodała w myślach.
-I co? - nie zdjął swych dłoni z bioder lisicy. Wiedział, że jak ją puści to ponownie odwróci wzrok.
-I nic. Ja... ja tylko stwierdzam fakt. - patrzyła się w ciemnobrązowe oczy Pana podziemi, który miał dłonie na jej biodrach. Czuła skrępowanie i nieśmiałość w końcu miała odsłonięty brzuch, prawie całe plecy, wcięty dekolt i stała przed mężczyzną. Była to dość dziwna pozycja i sytuacja dla Penelop.
-Chcesz się uczyć dzisiaj iluzji czy zwiedzać pałac?
-Ehm... uczyć się iluzji. - odpowiedziała niepewnie.
-Dobrze. Idź za mną. 

          Vantos zdjął swoje dłonie z ciała nastolatki. Powędrował korytarzem w stronę drzwi obrośniętych bluszczem. Lisica poszła za nim wciąż czując ciepłe i delikatne dłonie swojego władcy. Mroczny żniwiarz stanął przed fontanną, obrócił się i czekał na dziewczynę.
-Dobrze pierwszym czarem iluzji będzie wskrzeszenie cienia.
-Co?!
-Pokaże ci. - Vantos pokazał na swój cień minęły 2 sekundy i cień stał się normalną istotą. Przed dziewczyną stał mały blondwłosy chłopczyk i nagle znikł.
-No fajnie, fajnie, ale że ja mam to zrobić? Jak?!
-Pomyśl o swoim cieniu, ale bardzo o nim myśl. Potem wyobraź sobie co chcesz stworzyć na przykład: chomika. Spróbuj uformować chomika.
          Dziewczyna skupiła swoje myśli na cieniu, który rzucała jej sylwetka. Po minucie jedynie co uformowała to małą czarną kulkę.
-Nie jest źle, ale mogło być lepiej. - skomentował krótko Pan podziemia - wyrzuć wszystko ze swojego umysłu i najlepiej zamknij oczy.
          Nastolatka spróbowała jeszcze raz. Powoli formował się chomik, tyle że ciemny jak cień.
-Dobrze, ale jeszcze musisz sobie wyobrazić jakie on mam mieć kolory.
-Głowa mnie już boli.
-Poćwicz jeszcze w swojej sypialni. Jak opanujesz to zaklęcie, będziesz miała swojego chowańca.
-Czyli?
-Coś do czego możesz się odezwać lub może ci pomóc na przykład: w przyniesieniu butów jeśli uformujesz sobie psa. - zaśmiał się Vantos - zmykaj do sypialni robi się ciemno i oczywiście zahacz o kuchnie.

-Już? 
-Spałaś w twoim świecie jakoś do 16, błądziłaś po zamku około półtora godziny odkąd cie znalazłem do teraz upłynęło pól godziny. Teraz jest osiemnasta, a jeszcze po drodze się zgubisz, więc wracaj teraz.
-Bardzo zabawne. - uśmiechnęła się - odprowadzisz mnie? Nie chcę się zgubić.
-Zgoda, ale jutro idziesz prosto tutaj i będziesz miała pobudkę o 7 rano.
-Ehm... zgoda. - odpowiedziała trochę niechętnie.
-Chodź.
          Śmierć minęła ją, weszła w drzwi i kierowała się w stronę wieży gdzie było pod schodami przejście do korytarza prowadzącego do innej części zamku m.in kuchni. Penelop z trudem dotrzymywała mu kroku.
-Gdzie idziemy?
-Do kuchni, chyba że chcesz iść spać głodna.
-Umieram z głodu! A tak swoją drogą, co się stało z moimi skrzydłami?
-Jeśli zaśniesz w tym świcie możesz kontrolować kiedy chcesz je ujawnić, a kiedy schować. Wystarczy, że będziesz chciała, a nie jak w przypadku wskrzeszenia cienia, że będziesz musiała się skupić.
-Dobrze wiedzie. Gdzie jest reszta lotosów śmierci?
-Są gdzieś w tym świecie. Nie będę je trzymał w pałacu jak niewolników. Została jedna o imieniu Karaou. Ma niebieskie włosy jest w zbliżonym wieku od twojego. Możecie się zaprzyjaźnić.
-Dobrze wiedzieć. 

          Droga była krótka. Vantos wszedł do kuchni i zapytał się co Penelop by chciała zjeść. Dziewczyna powiedziała, że wystarczą jej 4 kanapki i herbata. Po dwóch-trzech minutach miała na talerzu 4 kanapki z szynką, jajkiem, pomidorem i jakimiś ziołami ze szklarni oraz herbatę. Vantos zwolnił kroku, by lisica nie potknęła się i nie nabałaganiła. Szli do jej sypialni w absolutnej ciszy. Mroczny żniwiarz otworzył drzwi Penelop i przepuścił ją. Wszedł do pokoju za nią i pomógł odłożyć talerz z czterema kanapkami i herbatą.
-Dziękuje Vantosie.
-Jutro się nie zgub. - zaśmiał się.
-Bardzo zabawne. Jeśli mogę spytać, skąd wiedziałeś gdzie jestem?
-Zaczarowałem Arąte by cię śledziła, a w wodzie widziałem to co ona.
-Jestem aż tak przewidywalna?
-Trudno to stwierdzić, ale wiedziałem, że się zgubisz, bo nie zapamiętasz drogi z błoń do sypialni i na odwrót. - odpowiedział z lekko złośliwym uśmieszkiem - Ja już pójdę. Dobrej nocy. - już był w drzwiach gdy obrócił się na pięcie - Dobrze na tobie leży ten strój. - i wyszedł zamykając za sobą drzwi.

          Lisicy wyszły delikatne rumieńce. Zjadła kanapki i wypiła herbatę patrząc przy tym przez okno, gdzie była widoczna zorza polarna. Gdy już się najadła, z trudem ściągnęła z siebie skórzany ubiór i założyła luźną piżamę na ramiączkach i długą do połowy ud. Położyła się na łóżku i analizowała po kolei cały dzień. Najbardziej w pamięci utknął jej moment gdy Vantos miał dłonie na jej biodrach i paczyli sobie w oczy. "Chciałam go pocałować! Co ja bym zrobiła?! Ale może było by to przyjemne?" - pomyślała. Resztę nocy aż do zaśnięcia rozmyślała o tym jak smakują jego wargi, jak on całuje i czy w ogóle dał by się pocałować.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz